środa, 30 grudnia 2009

Paganize - Evolution Hour (2006)



Trym Torson to postać bardzo znana na norweskiej scenie metalowej.
Jest to perkusista, który niszczył zestawy w takich zespołach jak Emperor, Enslaved czy Zyklon chociażby.
Dołączył on również do zespołu Paganize, który gra heavy metal.
Jak sprawdził się w takich klimatach?
Ano panowie wypiekli całkiem przyzwoitą płytę nie pozbawioną dobrze podanych melodii, zagranych z odpowiednią mocą kompozycji, w których pojawiają się również mocniejsze akcenty przywołujące hamerykańskie podejście do grania power metalu.
Słychać to szczególnie w niektórych riffach i nomen omen w bardziej finezyjnej i ciężkiej grze wspomnianego bębniarza.
Jednak żeby nie było, że jedynie Trym robi robotę a inni zostaną pominięci, to należy wspomnieć także o gitarowym duecie Mausethagen/Rockne, którzy radzą sobie również dobrze.
Bardzo dobrym wokalem aczkolwiek nie wybitnym dysponuje też pan Geir Helge Fredheim.
Basowy Tor-Olav Seltveit dobrze współgra z Trymem więc wszystko jest OK.
Ogólnie to żadna tam rewelacja na scenie a bardziej przyzwoity krążek ale warto się zapoznać.
Zwłaszcza dla fanów Emperor, ze względu na obecność Tryma pozycja obowiązkowa.

środa, 23 grudnia 2009

Thunderstone - Dirt Metal (2009)


W miejsce wokalisty Pasi'ego Rantanena, który zdzierał gardło w Thunderstone od początku działalności pojawił się nowy wokalista.
Następcą był nie byle kto bo człowiek uznany na scenie metalowej, śpiewał na płytach At Vance i Frequency czyli Rick Altzi.
Głos ten pasuje idealnie do konwencji jaka jest zawarta na płytach Thunderstone a zwłaszcza do tego stylu jaki obrali i kultywują po trzeciej płycie.
Stylu bardziej wysublimowanego, mroczniejszego, odchodzącego od power czy heavy metalowych standardów.
Muzyka na "Dirt Metal" jest w podobnej stylistyce co poprzednia płyta jednak wydaje mi się, że pojawiło się też kilka nowych rzeczy oraz muzyka stała się mnie fińska a bardziej uniwersalna i jest to spowodowane nowym śpiewakiem, który Finem nie jest i ma inny akcent.
Ale to taki szczegół, na który i tak nie wszyscy zwracają uwagę.
Do plusów prócz bardzo dobrych melodii i wokalu na pewno można zaliczyć też znakomitą produkcję.
Mięsiste gitary, perkusja zarejestrowana w szczegółach oraz idealne wyważenie wszystkich komponentów.
Nie ma tu czegoś takiego, że coś jest bardziej wysunięte do przodu a coś mniej.
Do moich faworytów zaliczyłbym "Ghost of Youth", "I Almighty", "Suffering Song" i "At The Feet of Fools".
Płyta lepsza od poprzedniczki.

wtorek, 22 grudnia 2009

RAM - Lightbringer (2009)


"Lightbringer" to druga płyta tego zespołu ze Szwecji, który gra tradycyjny heavy metal.
Zatem odpalając tą muzykę należy się przygotować na podróż w lata 80-te, czasy świetności NWOBHM również są mile widziane i słyszalne.
Brzmienie jest dobre i odpowiednie co do zawartości muzycznej, wokal również sprawdza się jak należy.
Wszystko na tej płycie jest w zasadzie jak powinno, trochę plusów się znajdzie, minusów również i tu w zasadzie pies jest pogrzebany bo płyta jest jedynie dobrym rzemiosłem.
Spodziewałem się czegoś bardziej killerskiego a dostałem jedynie poprawny krążek.
Najbardziej z całości wybija się epicki i najdłuższy na płycie "Suomussalmi (The Few of Iron)".
Podoba mi się również "Blood God" z wokalami podjeżdżającymi nieco pod Halforda.
Ogólnie dobra robota ale bez rewelacji.

Missing Tide - Follow The Dreamer (2009)



Missing Tide to projekt/zespół ludzi związanych z takimi kapelami jak Royal Hunt, Wuthering Heights czy Cornerstone.
Więc nie są to debiutanci na scenie metalowej, choć "Follow The Dreamer" to ich pierwsza wspólna płyta.
Muzyka jaką grają to melodyjny heavy metal, chwytliwy, zapadający w pamięć i bujający.
Zatem nie jest to tak wymagająca muzyka jak wspomniane Royal Hunt czy Wuthering Heights.
Całość jest nagrana na luzie, bez napinki, dobrze wyprodukowana oraz słychać, że nagrana przez profesjonalistów.
Wokal Brockmanna bardzo dobry, instrumentaliści radzą sobie również znakomicie.
Znalazło się też oprócz typowych kawałków miejsce na balladę "Broken Wings", która notabene wyszła też znakomicie oraz na hymn ku czci metalowych wyjadaczy i bohaterów czyli "Long Live The Heroes".
Niech nam zatem ci bohaterowie żyją jak najdłużej a Missing Tide niech w przyszłości nadal nagrywa takie płyty jak ta.
Oby to nie był tylko taki jednorazowy wyskok.

niedziela, 20 grudnia 2009

Glittertind - Evige Asatro (2003)


"Evige Asatro" to debiut właściwy tego norweskiego tworu.
Utwory nie różnią się jakoś drastycznie od tego co było zaprezentowane na "Mellom Bakkar Og Berg", można nawet powiedzieć, że nic się nie zmieniło.
Po raz kolejny mamy zmetalizowanego punka podlanego folkiem, tak w sumie można określić muzykę jaką prezentuje Glittertind.
Wokalnie jest raczej podobnie jak na wspomnianym już wydawnictwie, więc można rozwiać spokojnie wątpliwości tych, którzy liczyli na poprawę techniki śpiewu głównodowodzącego Torbjorna Sandvika.
Do moich faworytów zaliczam niszczący "Fjellheimen Gir Meg Fred", "Sonner av Norge" i "Se Norges Blomsterdal".
Przy tych micha się najbardziej cieszy.
Chociaż mamy też melodię znaną z Bonanzy w instrumentalnym "Set Sail To Vinland", trochę spokojniejszych momentów jak np. w "En Stille Morgen - 1349" i na sam koniec cover "When Johnny Comes Marching Home", którego polubiły kapele grające podobnie do Glittertind (Ultima Thule również przerabiała ten numer).
Co tu dużo gadać, muza idealna na piwną biesiadę przy ognisku.

sobota, 19 grudnia 2009

Candlemass - Ancient Dreams (1988)


Rok później po znakomitym "Nightfall" ukazał się kolejny krążek tej szwedzkiej formacji zatytułowany tym razem "Ancient Dreams".
Krążek ten w moim odczuciu jest szybszy i dynamiczniejszy od poprzednich, lecz nie pozbawiony jest charakterystycznego już, znanego nam z poprzedniej płyty średniowiecznego klimatu i walcowatych zwolnień.
Najbardziej rozpierdalającym kawałkiem z całej płyty jest "Darkness in Paradise", jest też zarazem jednym z moich ulubionych numerów Candlemass w ogóle.
Zwolnienie przy refrenie miażdży pytę!
Do zajebistych numerów dodaję jeszcze "A Cry From The Crypt" gdzie to pobrzmiewa nam jeden z riffów "wychowanych" na Sabbathowym "Children of The Grave", miażdzący "Bearer of Pain" i rozwalający mury niczym buldożer, obdarzony energicznymi ciętymi riffami "Bells of Acheron".
Co do ciekawostek to w utworze "Epistle no. 81" mamy interpretację wiersza szwedzkiego poety i muzyka Carla Michaela Bellmana (1740 - 1795).
A na sam koniec deser w postaci bonusa "Black Sabbath Medley" czyli jak sama nazwa wskazuje wiadomo z czym mamy do czynienia.

King Diamond - Them (1988)


Kolejna płyta duńskiego mistrza horror metalu została nagrana 2 lata później w nieco innym składzie bo z nowym gitarzystą Pete Blakkiem oraz basistą Halem Patino.
Jeśli chodzi o samą muzykę to jest ona umocnieniem i wykrystalizowaniem stylu znanego nam z poprzedniej płyty "Abigail".
Po raz kolejny King opowiedział nam mrożącą krew w żylskach historię, tym razem o nawiedzonym domu, duchach oraz pierdolniętej babuni, która jest główną sprawczynią całego zamieszania.
W dodatku w główną postać wcielił się tym razem sam King.
Płyta przez wielu uważana za jedną z najlepszych w dorobku mistrza.
Ja nie do końca czaje zachwyty nad nią i według mnie jest to słabsza płyta od poprzedniej "Abigail",
przy czym zaznaczam, że absolutnie nie można mówić tu o słabym czy średnim materiale.

środa, 16 grudnia 2009

Sinergy - Beware The Heavens (1999)



Skład międzynarodowy i mistrzowski - to nie ulega wątpliwości.
W zamierzeniu heavy metalowy projekt gitarzysty i wokalisty Children of Bodom Alexiego Laiho i jego żony Kimberly Goss, która pełni tutaj rolę wokalistki oraz ich znajomych czyli Jespera Stromblada (In Flames), Sharlee D'Angelo (Mercyful Fate, Arch Enemy) i troszkę już mniej znanego perkusisty Ronny'ego Milianowicza.
Produkcją zajęli się Fredrik Nordstrom oraz Goran Finnberg czyli też szwedzka czołówka.
Wszystko cacy a jaka jest muzyka?
Muzyka to jak już wspominałem heavy metal podany w bardzo melodyjnym sosie, bardzo dobrze i ciekawie zagrany.
Do instrumentalnej strony absolutnie nie ma się o co przyczepić, wokalnie Kimberly spisuje się nawet spoko choć odnoszę wrażenie, że śpiewa trochę niepewnie i jakby trochę sepleniła (choć może mi się tak tylko wydaje).
W zasadzie wszystko git malina ale znalazły się też momenty czysto komedianckie jak kawałek o Xenie wojowniczej księżniczce "The Warrior Princess", poprzedzony bardzo fajnym intro na smyczkach oraz zajeżdżająca nieco wsią okładka (jakiś zaklinacz zwierząt?). W każdym razie dla fanów twórczości tych muzyków (i w sumie nie tylko) mus.

The Law - Distorted Anthems From The Suburbs (2008)


Jak widać wielkie hasło "thrash is back" nie ominęło również Szwecji i panowie znani z takich kapelek jak Vomitory czy Angel Blake postanowili pograć sobie z kumplami właśnie staroszkolny thrash na nowo.
I co my tu mamy tym razem?
The Law prezentuje nam bardzo dobrze zagrany i odpowiednio zaśpiewany materiał, pozbawiony cienia oryginalności i co najważniejsze wywołujący radość wśród miłośników takich rytmów.
Mamy tu fajne riffy, wokal śpiewa różnorodnie, raz melodyjniej, raz agresywniej, są też podchody pod niejakiego Bobby'ego Blitza.
W dodatku dobre, czytelne brzmienie i oczywiście cover Overkilla pod koniec.
Tym Overkillem to właśnie najbardziej mi tutaj zajeżdża więc płyta najprawdopodobniej kierowana jest dla fanów tejże formacji.
Co do ciekawostek to kawałek "Anthem" znalazł się też na filmie dokumentalnym "Get Thrashed".

wtorek, 15 grudnia 2009

Inmoria - Invisible Wounds (2009)



Panowie z Tad Morose i Morgana Lefay zamiast nagrywać z macierzystymi formacjami nowe płyty postanowili połączyć siły wspólnie pod jednym szyldem.
Nazwali swój zespół Inmoria i postanowili również nagrać płytę.
Efektem tej współpracy jest album "Invisible Wounds".
Przyznam szczerze, że zaskoczyli mnie co niemiara tym wydawnictwem i w sumie udało im się nagrać całkiem fajny materiał.
 W zasadzie moglibyśmy się spodziewać muzyki stricte kojarzącej się z Morganą bo w Inmorii śpiewa Rytkonen.
Akurat na szczęście tak się nie dzieje bo byłoby to co najmniej bez sensu.
Gitary pogrywają bardzo ciężko, obecny jest też charakterystyczny Morganowy mrok, Rytkonen śpiewa po swojemu lecz cały klimat jest spotęgowany jeszcze klawiszowymi zagrywkami, dosyć obfitymi i mocno kontrastującymi z ostrymi i ciężkimi jak ołów gitarami.
Więc o żadnym słodzeniu nie ma mowy.
Przez obecność klawiszy już album jest bardzo ciekawy, oprócz tych smaczków pojawia się też w kilku momentach żeński wokal.
Do moich faworytów zaliczam "As I Die" z riffem bardzo podobnym do "Cloud Connected" rodaków z In Flames, "Haunting Shadows" z wspomnianymi żeńskimi wokalami i "Will To Live" z killerskim refrenem.
Ogólnie płyta w zależności od mojego nastroju to dobra a nawet i bardzo dobra.

Morgana Lefay - Knowing Just As I (1993)


"Knowing Just As I" jest drugą płytą tej szwedzkiej formacji. Muzyka Morgany to power metal (w sensie, że thrash mieszany z heavy) z dużą dawką mroku, mistycyzmu i emocji.
Brzmienie na tej płycie jest mocne i ostre jak żyletka, heavy metalowe riffy i melodie są często podrasowywane thrashującymi zagrywkami.
Szczególnie ten thrash można usłyszeć w "Salute The Sage" i "Modern Devil".
Pełno na płycie mrocznych i klimatycznych zagrywek, obojętnie czy to w samych riffach, melodiach czy też gitarach akustycznych.
Wokal Charlesa Rytkonena również robi wrażenie na słuchaczu, choć tutaj jego standardowa maniera może się upierdliwym kojarzyć z tym co wyprawiał Chuck Billy na pierwszych płytach Testament, tak koleś pokazuje nam szeroką gamę swoich możliwości wokalnych, przez szepty, jakieś tam pomruki i charkoty aż do wysokich wokali.
Po prostu gość jest jednym z ciekawszych wokalistów metalowych.
Trzeba go usłyszeć i wtedy można oceniać czy gościu nam pasi czy nie, bo należy on do grona tych wokalistów, których się albo lubi albo nie.
Znalazło się też miejsce na cover grupy Nazareth "Razamanaz".
Jeśli chodzi o najlepszy utwór to chyba będzie nim "Battle of Evermore", zaczynający się spokojnie a rozpędzający i rozładowujący napięcie pod koniec.
Ogólnie to średnio czaje o co tak naprawdę w ich muzyce chodzi ale materiał ciekawy.

poniedziałek, 14 grudnia 2009

Bathory - Twilight Of The Gods (1991)


Po sukcesie płyty "Hammerheart" Quorthon poszedł za ciosem i postanowił podążać dalej w kierunku epickiego grania.
Efektem był kolejny album w stylistyce zbliżonej do "Hammerheart", który został zatytułowany "Twilight of the Gods".
Ów Zmierzch Bogów jest płyta słabszą od poprzedniczki jednak trzymającą nadal klasę.
Klimat mroźnej i odległej północy aż bije od tej muzyki, całość uświetniają powtykane akustyczne zagrywki, dodam, że bardzo udane.
Do moich faworytów na pewno zaliczyłbym "Blood And Iron" oraz "To Enter Your Mountain".
Na zakończenie mamy zaś coś czego nie spodziewałby się wcześniej chyba nikt, otóż wariację na temat utworu Gustava Holsta, angielskiego klasycznego kompozytora w wersji Quorthona czyli utwór o znanej nam już wcześniej dobrze nazwie... "Hammerheart".
Przyznam szczerze, że jakbym miał zostać kiedyś przywódcą jakiegoś państwa, to ogłosiłbym ten utwór hymnem narodowym.

piątek, 4 grudnia 2009

Crypt Of Kerberos - World of Myths (1993)


Nazwa Crypt of Kerberos przewijała mi się przez oczy niejednokrotnie, ale nie zabierałem się nigdy za nich. W końcu przyszła i na nich kolej.
Jest to materiał nietuzinkowy, różnorodny, posiadający wiele nie death metalowych motywów będący jednak death metalem.
Nie wiem czy to nie jedna z pierwszych progresywnych death metalowych płyt.
Z całą pewnością jedna z pierwszych w Szwecji.
Odwagę doceniam, moim zdaniem jest to bardzo udany eksperyment.
Należy na pewno docenić gitarzystę, który odwalił dobrą robotę.
Solówki i riffowanie są naprawdę godne podziwu.
Pojawiają się też w niektórych momentach udane klawiszowe zagrywki.
Płyta bardzo ciekawa i zjawiskowa.
Kolejna rzecz, która została nie przez wszystkich doceniona, lecz zaprawdę powiadam wam, warto się z tym zapoznać. Aha... byłbym zapomniał... okładka jest do bani ;)

Gorement - The Ending Quest (1994)



Gorement to szwedzki zespół pochodzący z Nykoping.
Powstali w 1989 roku i 5 lat później ukazał się ich jedyny album zatytułowany "The Ending Quest".
Jest to death metal z doomowymi naleciałościami w proporcjach jakie mnie, niezbyt przepadającemu za takimi mariażami nawet się podobają.
Dzieje się tak dlatego, że więcej tu jednak death metalu.
Jak miałbym porównywać to np debiut Amorphis był w podobnym klimacie.
Co jakiś czas pojawiają się gitary akustyczne, wspomniane doomowe zagrywki, niedźwiedzi growl i pojawiające się znienacka, atakujące blasty.
Nawet w "Silent Hymn (For The Dead)" pewna melodia z Dismember się pojawia.
Ogólnie ciekawy materiał, warty aby zwrócić na niego uwagę.

God Macabre - The Winterlong (1993)



Jeden ze szwedzkich jednopłytowców, znany jedynie szperaczom.
Powstali w 1991 roku w Valberg i grali typowy dla tamtego okresu szwedzki death metal.
Płytkę nagrali w 1993 roku i trwa ona mniej niż pół godziny.
Jednak nie mamy do czynienia z czystym galopem "byle szybciej".
Na płycie jest sporo zwolnień, nawet w takim "Lost" panowie pogrywają sobie w pewnym momencie niemalże doomowo.
Mamy też 2 instrumentale ale niestety nieciekawe jak dla mnie.
Końcówka płyty w postaci "In Greed" udana.
Ogólnie to jak dla mnie dobra robota ale nie spodziewajcie się nie wiadomo czego zajebistego.
Po prostu przyzwoity materiał.

czwartek, 3 grudnia 2009

Kalmah - Swamplord (2000)


Ci Panowie wcześniej pogrywali sobie pod nazwą Ancestor, jednak w pewnym momencie postanowili zmienić nazwę kapeli na Kalmah co w języku karelskim znaczy mniej więcej "do grobu".
W zamiarze jeszcze nawet pod starym szyldem mieli grać mieszankę thrash, speed, death i power metalu. Gdy zmienili nazwę w sumie się to drastycznie nie zmieniło i na debiucie "Swamplord" to słychać.
Jakbym miał rzucać nazwami to pierwsze co mi przychodzi na myśl to Children Of Bodom z "Something Wild" (głównie jeśli chodzi o klawisze i neoklasyczne zagrywki), podlane thrashowym sosem.
Rzecz to niebywale ciekawa i o żadnym kserokopiarstwie mówić nie można.
Kalmah już od początku dla wytrawnego słuchacza jest rozpoznawalnym zespołem.
W dodatku debiut ten jest co najmniej bardzo dobry, bo wilcza część tej płyty morduje niemiłosiernie i co najważniejsze nie jest pozbawiona specyficznego klimatu.
Słabego utworu absolutnie nie odnotowano a co do killerów to wyróżniłbym "Withering Away", "Heritance Of Berija" oraz "Alternation".

środa, 2 grudnia 2009

Fatal Embrace - Shadowsoul's Garden (1997)



Fatal Embrace powstał w 1992 roku, 3 lata później wydał demko a w 1997 roku wypuścił jedyny niestety album "Shadowsoul's Garden".
Szkoda, że tylko jeden, bo ten zespół, gdzie pogrywał wówczas znany później bardziej z występów w Beseech Herman "Manne" Engström nagrał bardzo dobry materiał.
Muzyka na tejże płycie jest wypadkową dźwięków z debiutu Dark Tranquillity oraz Eucharist.
Pojawiają się melodyjne riffy na tremolo, okazjonalne blasty, dużo zmian nastroju w czym pomagają akustyczne wstawki dla rozluźnienia napięcia.
Kto zna wyżej wymienione przeze mnie pozycje tych szwedzkich kapel ten wie jakiego klimatu się spodziewać na tej płycie (czyt. zajebistego).
Ogólnie polecam jako jedną z bardziej wartościowych rzeczy wartych obczajenia, które niestety przysypał kurz i uległy zapomnieniu.

niedziela, 29 listopada 2009

Grave - You'll Never See (1992)



Drugi album ekipy z Gotlandii powstał szybciutko bo już rok po wspaniałym i łamiącym kości debiucie.
Zmian w zasadzie nie uświadczymy, wszystko brzmi ciężko i brudno jak przystało na stary dobry szwedzki death, wokale z paszczy Jorgena Sandstroma oraz wspomagającego go Oli Lindgrena są absolutnie niszczące i zajebiste.
Tempa w stosunku do debiutu się w zasadzie nie różnią bo nadal mamy naparzankę do przodu, z zajefajnym riffowaniem.
Jedynie mam wrażenie, że materiał jest słabszy od debiutu.
Ale nie jest to jakaś straszna przepaść bo słucha się tego znakomicie i chociażby dla takich killerów jak "Brutally Deceased" czy "Christi(ns)anity" warto jest płytę odpalić.
Szczególnie ten pierwszy skutecznie miażdży genitalia.

Storm - Nordavind (1995)



Znani black metalowcy z Norwegii czyli Satyr i Fenriz postanowili założyć projekt, gdzie przerobili norweską muzykę ludową na metal.
Krok bardzo odważny i ciekawy.
Do współpracy namówili także koleżankę Kari Rueslåtten znaną też z The 3rd And The Mortal, która odpowiedzialna jest za żeńskie zaśpiewy.
Satyr charczy w swoim stylu a pan Fenriz oprócz walenia w gary śpiewa czystym, charakterystycznym dla siebie i podniosłym głosem.
Wyszło to wszystko bardzo przekonywująco i ciekawie, przez co płyta stała się z miejsca materiałem kultowym.
Począwszy od intra zwiedzamy lasy, góry i doliny Skandynawii wraz w naszymi bohaterami, na outro kończąc.
Najbardziej z całości wybijają się jak dla mnie "Mellom Bakkar Og Berg" oraz "Oppi Fjellet".
W "Noregsgard" słyszymy riff, który pojawił się również w utworze Darkthrone "Quintessence".
Każdy szanujący się fan folku czy viking metalu powinien to znać.

Thunderstone - Evolution 4.0 (2007)


Ewolucja tego zespołu trwa nadal.
Finowie definitywnie skończyli ze Stratopodobnymi rytmami, poszli bardziej w stronę melodic metalu, bardziej ich muza zaczęła kojarzyć się z takim Masterplan i moim zdaniem to lepiej.
Pasi Rantanen zdecydowanie pokazuje tutaj lepszą klasę, do takiej muzyki jego głos jest bardziej stworzony.
Jeszcze mniej tutaj wesołych melodyjek a płyta jest bardziej dojrzała i mroczna w niektórych momentach.
Jest też spokojniej i rzekłbym dojrzalej, choć ich poprzednia płyta "Tools Of Destruction" już była bardzo dojrzała i przemyślana.
Zespół pokazał, że ma twarde jajca i wie czego chce.
Zastrzegam przy tym, że materiał nie łapie od razu i jednak trzeba go trochę pomęczyć aby w pełni go zrozumieć i żeby zaskoczył.
Potem można już chłonąć znakomite melodie i zagrywki. Udana płyta.

At The Gates - Terminal Spirit Disease (1994)


W 1994 roku nadeszły zmiany w ekipie At The Gates. Ukazał się mianowicie materiał będący nowym obliczem tegoż zespołu, dla jednych jest to początek końca a dla innych w tym mnie prawdziwy rozkurw. Niepewna jest także kwestia tego jak traktować to wydawnictwo, czy jest to EP-ka czy też pełny album? Bo przecie prócz nowych numerów mamy też starsze rzeczy w wersji "na żywo". Jedno jest pewne, materiał ten kopie w dupsko jak należy.
Całość zaczyna się od dźwięku skrzypiec, czyżby więc powrót do grania z debiutu?
Nie bardzo, całość jest zagrana ze znacznie lepszą techniką i finezją, pojawiają się oprócz charakterystycznych, melodyjnych i miażdżących torbę riffów ATG także cięte riffy.
Wokal Lindberga brzmi jak zwykle, czyli jakby go obdzierali ze skóry.
Pojawił się też bardzo klimatyczny i zajebisty przy tym utwór instrumentalny "And The World Returned" gdzie to też pogrywają skrzypeczki.
Wszystkie premierowe numery miażdzą moszne. Polecam, mus dla fanów melodic deathu.

Satyricon - Volcano (2002)



Minęły 3 lata od przełomowego i wywołującego skrajne wśród fanów emocje albumu "Rebel Extravaganza" i Satyr wraz z nieodłącznym kompanem Frostem nagrali kolejny krążek.
Owa płyta jest rozwinięciem patentów z poprzedniego krążka z jednej strony a też jest czymś nowym z drugiej. Nie mieliśmy bowiem jeszcze w ich dyskografii takiego bujającego i wręcz rockowego numeru "Fuel For Hatred".
Pojawiły się przez to zarzuty o pójście w stronę komercji, sprzedanie się.
Sytuacje pogorszył fakt, że teledysk do tego numeru był często dosyć emitowany w MTV (na pewno częściej niż "Mother North").
Szczerze mówiąc mam na to wyjebane.
Nagrali taki materiał jaki chcieli, o powrocie do czasów "leśnych" raczej nie było mowy.
Pojawiły się też oprócz zgrzytów dobre kawałki takie jak "With Ravenous Hunger" czy "Suffering The Tyrants".
Co najważniejsze jest też walcowaty i monumentalny, jeden z najlepszych kawałków Satyricon, wieńczący płytę "Black Lava".
Nie jest źle ale jak dla mnie do podniety jednak trochę brakuje...

piątek, 27 listopada 2009

Bathory - Hammerheart (1990)


"Hammerheart" to kolejny kamień milowy w historii metalu stworzony przez Quorthona, człowieka, który był i jest nadal postacią legendarną i kultową na scenie metalowej.
Człowiek, który dołożył swoje przysłowiowe trzy grosze do rozwoju black metalu tym oto krążkiem przyczynił się w ogromnej mierze to stworzenia stylu zwanego później viking metalem.
O ile na poprzedniej płycie pojawiały się już zalążki nowego stylu w postaci "A Fine Day To Die" czy "Blood Fire Death" a nawet na płycie "Under The Sign Of The Black Mark" w postaci numeru "Enter The Eternal Fire", który jest jak dla mnie pierwszym epickim kawałkiem Bathory, tak teraz mamy do czynienia z kompletnym dziełem tworzącym nowy podgatunek metalu.
Jest to gatunek oparty na wpływach epicko grających zespołów metalowych plus swoista atmosfera wypracowana przez mistrza Quorthona wraz z klimatycznymi wstawkami z odgłosami życia na wsi, końskich kopyt lub ptasich śpiewów.
Bardzo ważnymi czynnikami są klimatyczne męskie chóry, gitary akustyczne oraz... czysty wokal Quorthona. Ten ostatni czynnik, wcześniej odpędzający mnie od Bathory teraz nie sprawia mi żadnych problemów. Wokal mistrza nie jest najwyższych lotów ale najważniejsze, że partie odśpiewane są z pasją i dają odpowiedni klimat. Kult i klasyka dla fanów epickiego grania i viking metalu.

Candlemass - Nightfall (1987)


W 1987 roku ukazał się drugi album tej szwedzkiej formacji, która zrewolucjonowała gatunek i zdefiniowała pojęcie doom metalu.
Tym razem nagrali rzecz lepszą niż i tak dobry debiut.
Do ekipy dołączył Messiah Marcolin i to z nim w składzie nagrano ten krążek.
Wokale tego grubiutkiego koleżki z zajebistym fryzem w szacie mnicha są na tym albumie po prostu ROZKURWIAJĄCE!
Znany wcześniej z występów w formacji Mercy wokalista dodał tej muzyce niezwykłego kolorytu.
A miał do czego śpiewać bo cześć instrumentalna jest równie wybitna.
Z bezdyskusyjnymi killerami "Mourner's Lament" i "Bewitched" na czele.
Jest też kilka przerywników/utworów instrumentalnych, w które wlicza się intro, niepotrzebny moim zdaniem przerywnik "Codex Gigas", metalowa wersja "Marszu Żałobnego" Chopina oraz wieńczący płytę instrumentalny "Black Candles" autorstwa Mike'a Wead'a.
Oprócz mrocznych i miażdżących przy tym walców mamy też szybszy numer "Dark Are The Veils Of Death".
Brzmienie lepsze niż na debiucie, tu i ówdzie pojawiają się różne ozdobniki i uważny słuchacz, wczuwający się w muzykę z pewnością je odnajdzie.
Ciężko mi jest stwierdzić czy to najlepsza płyta Candlemass ale na pewno jest jedną z lepszych.
Wątpliwości co do tego, że jest jedną z najlepszych w historii metalu być raczej nie powinno.

środa, 25 listopada 2009

Eucharist - Mirrorworlds (1997)



Minęły 4 lata później od nagrania świetnego "A Velvet Creation", zmienił się nieco skład mianowicie zespół opuścili gitarowy Thomas Einarsson i basista Tobias Gustafsson.
Skład uszczuplił się do trio i rolę basisty przejął nowy muzyk Martin Karlsson.
Śpiew Johanssona na "Mirrorworlds" uległ zmianie na bardziej krzykliwy, brzmienie tym razem nieporównywalnie lepsze od tego z debiutu oraz muzykę tym razem można nazwać już bardziej rasowym melodic death metalem gdyż mniej tu agresji czy brutalności z debiutu a więcej melodii.
Z "morbidowymi" motywami nie zerwali gdyż w utworze "Demons" można usłyszeć riff znany nam z jednego ze starszych numerów Trey'a i spółki.
Dodatkowo mamy też dwa utwory instrumentalne.
Jeden znakomity, melodyjny tytułowy oraz drugi bardziej już odjechany "In Nakedness".
Kolejna bardzo dobra płyta Eucharist choć już tym razem nieco inna bajka.
Polecam.

Korpiklaani - Tales Along This Road (2006)


Dyskografia Leśnego Klanu rośnie jak grzyby po deszczu.
Rok później po "Voice Of Wilderness" ukazał się kolejny album folk metalowców z Finlandii pod dowództwem imć Shamana zwany "Tales Along This Road".
Korpiklaani zadbali po raz kolejny by fani dostali w łapska bardzo dobrą porcję skocznych, wesołych i klimatycznych utworów.
Tutaj mamy kilka żelaznych, imprezowych hitów takich jak "Happy Little Boozer" czy "Under The Sun" z ultranośnymi refrenami, fajny melodyczny "Tuli Kokko" oraz co ciekawe utwór przedstawiający oblicze zespołu o tytule... "Korpiklaani".
Doczekaliśmy się go dopiero na trzecim albumie.
Jak zwykle dobra muzyka do biesiady przy piwku.

Noumena - Anatomy Of Life (2006)


Ostatnia jak dotychczas płyta tego zespołu ukazała się w 2006 roku i nie przyniosła większych zmian w stylistyce.
Jednak poziom po dwóch poprzednich krążkach nieco spadł i mamy do czynienia ze słabszym materiałem, nie ma już takich majstersztyków na miarę "The Great Anonymous Doom" czy "Bleakest Essence".
Oczywiście w sferze melodyjnych zagrywek gitarowych oraz wokalu zmian tutaj nie uświadczymy, śpiewają gościnnie ci sami wokaliści co na "Absence".
Do moich faworytów należą "Misantropolis" (który jest wykorzystywany w fińskim serialu telewizyjnym "Äijät"), "Burden Of Solacement", "Monument Of Pain" i "Marionettes".
Styl został więc zachowany jednak jest słabiej niż poprzednio.

Ebony Tears - Evil As Hell (2001)


Szwedzi z Ebony Tears tak bardzo kochali At The Gates, że w zasadzie na swoich płytach wręcz śledzili poczynania swoich rodaków i w przy okazji mentorów.
Ostatnio na płycie "A Handful of Nothing" mieliśmy metal w klimacie ostatnich wydawnictw ATG, kojarzący się na ten przykład z "Slaughter of the Soul" a teraz na kolejnej "Evil As Hell" mamy granie w stylu... The Haunted, czyli nowo powstałej na gruzach At The Gates kapelki braci Bjorler.
Można nawet powiedzieć, że brzmi to totalnie jak odpady z sesji The Haunted.
Dlatego odpady, bo o ile lubiłem poprzednie wydawnictwa Ebony Tears tak ta płyta nie przekonuje mnie prawie w ogóle.
Doceniam umiejętności bo nagrać taki materiał na pewno łatwo nie jest lecz przydałaby się jeszcze odrobinka własnej inwencji twórczej, coś zaskakującego a nie tylko samo zasuwanie do przodu.

At The Gates - With Fear I Kiss The Burning Darkness (1993)


Szybko, bo już rok po debiucie panowie z At The Gates wydali kolejny krążek, którego zatytułowali "With Fear I Kiss The Burning Darkness".
Tym razem zasprzestali z korzystania skrzypiec by urozmaicić swoją muzykę i mamy tutaj w zasadzie rozwinięcie stylu z debiutu z tą różnicą, że nie uświadczymy już pitolenia na skrzypeczkach. Klimat i brzmienie w zasadzie podobne, riffy moim zdaniem tym razem bardziej zdecydowane i kompozycje wydają się być ciut bardziej przemyślane.
Lindberg zdziera oczywiście gardło w swoim stylu i nie ma tutaj żadnych kompromisów czy prób udziwnień wokalnych.
Do najlepszych kawałków bym zaliczył "Raped By The Light of Christ" i "Primal Breath".
Z ciekawostek można dodać, że "chórki" tutaj robił niejaki Matti Karki (gdzie śpiewa(ł) to chyba wszyscy fani szwedzkiego death metalu wiedzą).

poniedziałek, 23 listopada 2009

King Diamond - Abigail (1987)


To już drugi w kolejności album Diamentowego Króla po rozbracie w Mercyful Fate.
King postanowił nagrywać pod własnym szyldem czego pierwszym dowodem był "Fatal Portrait", teraz nagrał drugą płytę, która jest tym razem jednocześnie koncept-albumem.
Historia zawarta na "Abigail" jest już kultowa, opowiada o parze małżonków Jonathanie LaFey i Miriam Natias, którzy przeprowadzili się do starej posiadłości, którą Jonathan odziedziczył w spadku po swoim krewnym.
Po drodze do posiadłości spotykają jeźdźca, który ostrzega ich aby jednak się nie udawali do posiadłości.
Lecz para olewa jego ostrzeżenia i potem gdy ów małżonkowie osiedli w posiadłości zaczyna się prawdziwa jazda...
Co do warstwy muzycznej to jest to w zasadzie kontynuacja drogi obranej na pierwszej płycie lecz z lepszym brzmieniem i bardziej w moim odczuciu przemyślana.
Jest to lepsza płyta od debiutu i jedna z najlepszych jakie wydał King.
Kamień milowy horror metalu i klasyka heavy metalu.

Bathory - Blood Fire Death (1988)



Rok później po poprzedniej płycie światło dzienne ujrzało kolejne dzieło Bathory.
Płyta, która po raz kolejny wywołała sensacje w metalowym światku.
O ile poprzednie krążki były bardzo nowatorskie i wnosiły sporo do rozwoju metalu tak teraz po raz kolejny Quorthon udowodnił, że to on ustala wytyczne.
"Blood Fire Death" to płyta niezwykle ważna dla black metalu i uwaga... viking metalu.
Wokal na tej płycie jest nadal jadowity, Quorthon śpiewa w tym stylu co poprzednio więc jest to z pewnością spoiwo łączące tą płytę z nurtem black metalowym, tak poza tym sporo mamy tutaj thrashu, słyszę nawet inspiracje Kreatorem w takim "Pace 'till Death" (no i Venom przez melodyjke z "Teacher's Pet" na starcie ;)).
Ktoś się zapyta "gdzie więc viking metal?".
Ano viking metal mamy w epickich "A Fine Day To Die" czy utworze tytułowym. Ponadto introdukcja do płyty w postaci "Odens Ride Over Nordland" jest wstawką jakich pojawi się więcej na późniejszych krążkach jak i na innych z nurtu viking metalowego.
Płyta zróżnicowana i ciekawa, przez wielu uznawana za najlepszą płytę Bathory.

poniedziałek, 16 listopada 2009

Hexenhaus - Dejavoodoo (1997)

Kolejna płyta Szwedów ukazała się 6 lat później, spowodowane to było też tym, że Mike Wead był zaangażowany wówczas w kilka różnych przedsięwzięć np. nagrywał płyty z Mercyful Fate oraz z Leifem z Candlemass dla ich wspólnego projektu Abstrakt Algebra.
W każdym razie wrócili i nagrali płytę brzmiącą już o wiele lepiej, wykorzystali nowsze standardy nagrywania i zawierającą bardzo wymagającą dawkę metalu.
Z płyty na płytę ich muzyka stawała się coraz bardziej złożona i skomplikowana, tak jest też na tym long play'u.
Wokalista Lundin spisuje się bardzo dobrze, pełno jest też (jak zwykle zresztą) solowych popisów.
Dla jednych może to być przerost formy nad treścią a dla innych bardzo ambitna sztuka wyższych lotów.
W każdym razie talentu muzykom odmówić nie można, bo pod względem wykonania muzyka jest nieprzeciętna.
Utwory tym razem trwają dłużej niż zazwyczaj i mamy aż trzy rozbudowane kolosy.
Oprócz nich jest też ciekawy, niemal doomowy "From The Cradle To The Grave", jest też również tytułowy instrumental oraz intro, które nawet fajnie wprowadza w nastrój płyty.
Z kolosów najbardziej udany zamykający płytę, orientalnie brzmiący "Rise Babylon Rise".
Dupy nie dali, lecz nie każdemu może przypasić taka muzyka.
Fani bardziej ambitnego podejścia do grania metalu nie powinni być zawiedzeni.

niedziela, 15 listopada 2009

Thunderstone - Tools of Destruction (2005)


Finowie z Thunderstone przy okazji trzeciej płyty postanowili zerwać z dotychczasowym jechaniem pod Stratovariusa z normalnym wokalem i aby podkreślić pozycję zespołu nagrali krążek dla nich przełomowy i rewolucyjny.
Nagrali płytę dojrzałą, mroczną i po prostu mocniejszą.
Brak tu speedujących galopadek na podwójnej stopie jak "Let The Demons Free", całość jest utrzymana raczej w średnich tempach lub wolniejszych, choć zdarzają się mocniejsze heavy metalowe petardy jak "Feed The Fire" lub "Without Wings".
Singlowy "Tool of the Devil" również bardzo dobry, wywołujący skojarzenia z Masterplan.
No właśnie... Całość brzmi mi tu bardzo podobnie do Masterplan, wokal Rantanena może też się kojarzyć z Jornem.
Nie jest to absolutnie zarzut bo akurat uważam Masterplan za bardzo dobry zespół, jak też widać w pewnym stopniu wpływowy na rozwój melodyjnego metalu.
Panowie pokazali również gest i ostatni numer "Land of Innocence" zadedykowali nieżyjącemu już niestety Dimebagowi Darrelowi z Pantery.
Bardzo dobra płyta i godna polecenia fanom dojrzalszego i ambitniejszego podejścia do melodyjnego powerka czy heavy.

Heavy Load - Stronger Than Evil (1983)


Szybko bo już rok po poprzedniej płycie wyszła kolejna, zatytułowana "Stronger Than Evil".
Jest to nic innego jak rozwinięcie pomysłów z poprzedniej płyty, brzmienie bardzo podobne, wokalnie również, tylko całość jawi mi się mniej przebojowa niż poprzednio.
Mam też wrażenie, że panowie dołożyli też nieco ciężaru i mocy, wyszło to całkiem przyzwoicie.
Nie ma tutaj już ckliwych refrenów jak w "Take Me Away" z poprzedniej płyty, imprezowy charakter znajduje się na pewno w "Saturday Night" lecz jest to numer zdecydowanie heavy metalowy.
Nie zabrakło również epickości, ta pobrzmiewa w "Singing Sword" i bardziej zdecydowanie w "Roar of the North".
Co ciekawe w dwóch numerach gościnnie zagrał Phil Lynott znany wszystkim fanom hard rocka i heavy metalu z Thin Lizzy. Są to utwory tytułowy oraz "Free".
Nie wiem jak doszło do współpracy ale liczy się sam fakt.
Tej płyty z pewnością nie mogą się wstydzić i pozostaje się cieszyć, że ten kultowy zespół pozostawił po sobie tak dobrą spuściznę.

Amorphis - Skyforger (2009)


Przyznam szczerze, że z niecierpliwością oczekiwałem na premierę tego krążka.
W końcu to "Eclipse" z Joutsenem za sitkiem sprawiło, że przejrzałem na oczy i zainteresowałem się tym zespołem bo wcześniej byli mi obojętni.
Zwłaszcza, że "Eclipse" było ciekawą i bardzo dobrą płytą. Na "Silent Waters" była podobna konwencja lecz sam materiał wydawał mi się już słabszy.
Po "Skyforger" spodziewałem się raczej kontynuacji obranego kierunku choć też byłem świadomy, że Amorphis to zespół poszukujący i mogą mnie też zaskoczyć czymś nowym, niestandardowym dla ich twórczości. Jak się w końcu okazało?
Ano okazało się, że nagrali materiał bardzo podobny do poprzednich dwóch lecz z większą dawką chwytliwości. Im częsciej tego słuchałem tym więcej utworów mi się podobało i teraz spokojnie mogę stwierdzić, że na płycie nie ma słabego numeru.
Nie ma też utworów bliźniaczo podobnych (przynajmniej ja ich nie dostrzegam).
W każdym mamy coś ciekawego, obojętnie czy są to "radio friendly songs" jak singlowy "Silver Bride" czy "From The Heaven of My Heart", klimatyczny "Highest Star" z fletem, na którym gra gościnnie Sakari Kukko, dynamiczny "Sky Is Mine", otwierający i zarazem najbardziej rozbudowany na płycie "Sampo", miażdżący walec "Majestic Beast" kojarzący się z "Perkele (The God of Fire)" z płyty "Eclipse" i piękny, spokojny "My Sun".
Numer tytułowy zawiera wszystko co w Amorphis najlepsze, można powiedzieć, że to taka kwintesencja ich stylu.
Mamy spokojny wstęp, dynamiczny i chwytliwy refren, zwolnienie i mocniejszy akcent na koniec z growlem i żeńskimi chórkami w tle.
Akurat początek i zakończenie tego kawałka są jak dla mnie wyjebiste.
Jest to moim zdaniem najlepsza płyta z Joutsenem na wokalu.
Mam nadzieję, że wielu ludzi sięgnie po tą pozycję bo uważam, że naprawdę warto.
W sumie to fajna płyta na początek znajomości z tym zespołem.

Hammerfall - Chapter V: Unbent, Unbowed, Unbroken (2005)


Po dość dobrze przyjętym i w pewnym, jakimś tam sensie przełomowym dla tego zespołu "Crimson Thunder" Hammerfole poszli za ciosem i nagrali płytę baaaardzo podobną brzmieniowo i stylistycznie do poprzedniczki.
Była nawet mowa o obraniu nowego kierunku i coś w tym jest bo w sumie od momentu wydania "Crimson Thunder", wyprzedzając nieco fakty, zespół wydawał bliźniaczo podobne do siebie płyty.
Gorzej z tym, że te kolejne płyty jakoś nie mogły przebić w moim odczuciu wspomnianego krążka.
Tak jest też z "Chapter V".
Jak już mówiłem w kwestii brzmienia, kultury gry i podejścia do tematu nie zmieniło się NIC.
Okładka nawet autorstwa tego samego rysownika co na "Crimson Thunder" tyle, że tym razem bardziej mroźna.
W kwestiach muzycznych jak już mówiłem jest słabiej niż na poprzedniczce ale do plusów zaliczam znakomity, chwytliwy i singlowy "Blood Bound", judasowy "Fury Of The Wild", typowe dla nich rycerskie "Hammer Of Justice" czy "Born To Rule" (Accept!) oraz epicko zajeżdżający "The Templar Flame".
Z ciekawostek w ostatnim utworze "Knights Of The 21 Century" udziela się wokalnie Cronos z Venom.

Glittertind - Mellom Bakkar Og Berg (2002)


Debiut tego projektu, którego głównodowodzącym jest Torbjorn Sandvik został nagrany w 2002 roku i zawiera całkiem zgrabną mieszankę nordyckiego folku i metalu podlaną dosyć obfitą ilością punkowego sosu.
W zasadzie ta płyta jest definicją stylu Glittertind, późniejsze płyty obracają się raczej w podobnych klimatach.
Mamy tutaj stare norweskie pieśni jak tytułowy "Mellom Bakkar Og Berg" czy radosne kawałki, idealne do hasania po łąkach jak "Norge I Rødt, Hvitt Og Blått".
Wszystko jest ogólnie bardzo fajne, skoczne, bujające, idealne na popijawę w plenerze jednak mankamentem jedynym i w zasadzie dosyć poważnym jest wokal szefa zespołu.
Gość się stara lecz niekiedy wchodząc w bardziej wysokie rejestry jego wokal jest nieznośny.
Po prostu nie daje rady, choć w tytułowym wokale akurat niszczą obiekty.
Utwór tytułowy, przeróbka tradycyjnej pieśni norweskiej w wykonaniu Glittertind brzmi najlepiej z wszystkich wersji jakie słyszałem.
Wszystko daje nam ogólny posmak viking rockowy i tak też niekiedy jest klasyfikowany ten zespół, wśród takich zespołów jak Hel, Karolinerna czy Ultima Thule.
Dla mnie jednak Glittertind jest bardziej metalowy.
Ogólnie fajna rzecz i dla fanów takich rytmów rzecz warta obadania.

środa, 11 listopada 2009

Bathory - Under The Sign Of The Black Mark (1987)


Quorthon wraz ze swoim zespołem w dalszym ciągu szedł do przodu czego wynikiem była kolejna płyta zatytułowana "Under The Sign of the Black Mark".
Tutaj mamy do czynienia z muzyką podobną co na "powrocie", rozwinięciem pewnych patentów ale i też pojawiło się kilka zupełnie nowatorskich rozwiązań.
Było to oznaką, że zespół nie stał w miejscu a ciągle odkrywał nowe rejony w raczkującym już wtedy black metalu.
Tempo w niektórych kawałkach zostało zwolnione i postawiono bardziej na klimat.
Na ten przykład w wyśmienitym "Woman of Dark Desires" opowiadającym o najsławniejszej hrabini w metalu ;) lub w "Equimanthorn".
Nowatorskimi, bądź jak kto woli ciekawymi rozwiązaniami, o których wspomniałem wcześniej są cytat z marszu żałobnego naszego rodaka Chopina w "Call From The Grave" i pierwszy epicki, zwiastujący późniejsze oblicze zespołu "Enter The Eternal Fire".
Ta płyta podoba mi się już bardziej niż poprzednia i jej zasługi dla rozwoju gatunku również są niemałe.

Hexenhaus - Awakening (1991)


Następna płyta tego szwedzkiego zespołu ukazała się szybko, bo już rok po poprzedniej.
Jeśli chodzi o technikę muzyków i skomplikowanie kompozycji to jest to kolejny krok w przód.
Muzyka jest w bardzo podobnym klimacie do poprzedniczki lecz utwory wydają się być bardziej złożone, skomplikowane i ogólnie materiał jest trudniejszy w odbiorze.
Wokal poprawił się technicznie lecz maniera wokalisty nie należy niestety do moich ulubionych i to trochę mnie drażni. Mike Wead po raz kolejny pokazuje swój kunszt i jak to już bywało wcześniej album jest przepełniony solowymi partiami tegoż gitarzysty, najlepsza chyba jest w kawałku "Paradise of Pain".
Jeśli chodzi o najdłuższego na płycie "Necronomicon ex-Mortis" to akurat uważam ten utwór za udany w przeciwieństwie do kolosa z poprzedniej płyty.
W dodatku kawałek urozmaicają złowieszcze chóry.
Jest też średnio przekonywujący mnie utwór instrumentalny "Code 29" i zajebista, nowa wersja kawałka "Incubus" z debiutu.
Podsumowując płyta mniej mnie chwyciła za serducho niż 2 poprzednie ale i tak dobra robota.

Cain's Offering - Gather The Faithful (2009)


Po odejściu z Sonaty gitarzysta Jani Liimatainen miał problemy z prawem będące wynikiem olewacyjnego stosunku do służby wojskowej, lecz po uporaniu się z tymi problemami jak na rasowego muzyka przystało nie mógł powiesić gitary na kołku i jebnąć wszystkim w chuj.
Postanowił założyć projekty, jednym z nich prócz bardziej rockowego Dream Asylum jest właśnie Cain's Offering.
Tutaj mamy do czynienia z graniem z okolic starych dobrych płyt Sonaty w dodatku zespół ten współtworzą z nim były klawiszowiec Sonaty Mikko Harkin, który grał na "Silence", brat słynnego Pasi'ego Koskinena, basista Jukka Koskinen (Norther, Wintersun) i mniej znany perkusista Jani Hurula, który grał z Liimatainenem u boku Paula DiAnno na jego fińskiej trasie.
Aha byłbym zapomniał, że za wokale odpowiedzialny jest nikt inny jak znany ze Stratovariusa Timo Kotipelto. Niezbyt ucieszyła mnie ta ostatnia rewelacja ale ogólnie to nie ma co rwać włosów z głowy i ucinać jąder żyletką bo tutaj akurat Kotipelto śpiewa "pod" wokalistę Sonaty Tony'ego Kakko.
Poza tym wszystko tutaj brzmi jak Sonata Arctica z najlepszego okresu, teksty poruszają sprawy życiowe i relacje damsko-męskie, więc ten aspekt może niektórym przeszkadzać.
Mnie akurat odpowiada i ogólnie uważam to za bardzo dobry materiał.
Jedynie ostro mi przeszkadza utwór "Thorn In My Side", który brzmi jak.... Boomfunk MC.
A tak poza tym to do hajlajtów bym zaliczył "Dawn of Solace", "Into The Blue", "My Queen Of Winter" oraz "More Than Friends".
Doskwiera jeszcze brak naprawdę zajebistej ballady z gitarkami akustycznymi.
Lecz ogólnie nie jest źle i takie "Into The Blue" całkowicie to rekompensuje. Tak powinna grać Sonata Arctica.

Sonata Arctica - The Days Of Grays (2009)


Album "The Days of Grays" umocnił tylko moją opinie, że ten zespół się skończył na "Reckoning Night", a później to już definitywnie po odejściu Jani'ego Liimatainena.Gdy usłyszałem zajawkę nowej płyty a konkretnie singielek "Flag In The Ground" byłem z początku pod wrażeniem.
Niestety czar prysnął gdy się dowiedziałem, że tytułowy wałek to po prostu odgrzewany kotlet z czasów Tricky Means.
Potem gdy ukazała się płyta oczywiście posłuchałem i niestety zawiodłem się.
Na nic zdały się próby grania bardziej klimatycznego, ambitnego.
Na nic zdały się żeńskie wokale.
Po prostu dla mnie to nuuuuda i definitywny koniec tego zespołu.
Jeśli nie wróci Jani Liimatainen to niestety nie zanosi się na to abym odzyskał w nich wiarę.

Stratovarius - Polaris (2009)


Po rozmaitych zawirowaniach związanych ze statusem tego zespołu, składem i innymi czynnikami w końcu panowie poszli z Tolkkim na kompromis i założyciel zespołu postanowił im oddać prawo do nazwy zespołu a sam zajął się swoim projektem Revolution Renaissance.
W miejsce Tolkki'ego gitarzystą został młody i utalentowany Matias Kupiainen, również dla basisty Lauri'ego Porra jest to pierwsza płyta, w której nagrywaniu brał udział jeśli chodzi o jego występy w Stratovarius. Wielu ludzi, kręciło nosem, ja również należałem do tych malkontentów ponieważ jedynym w zasadzie czynnikiem jaki mnie ciągnął do tego zespołu był Timo Tolkki i jego styl.
Jeśli miałoby zabraknąć Tolkki'ego to nie powinni niczym mnie zaskoczyć.
Jak się stało? Ano poczekałem aż ukazała się ta płyta, sięgnąłem po nią i w zasadzie nie było zaskoczenia.
Można powiedzieć, że jest Tolkki ale go nie ma :D
Płyta brzmi bardzo klasycznie i słychać kto gra.
Głównym czynnikiem jest jak wiadomo charakterystyczny i niezbyt ciekawy wokal Kotipelto, materiał zagrany jest jak przystało na profesjonalistów, brzmienie również jest bardzo dobre lecz czegoś tutaj zabrakło, materiał jak dla mnie jest po prostu nudny i nijaki...
Melodie jakoś tak mnie nie zachwyciły, słuchając całości niejednokrotnie ziewałem, no niestety ale mnie ten ich nowy wypiek nie zachwycił, lecz jak wiadomo są ludzie, którzy poczuli świeżość, pewnego rodzaju nowatorstwo dla tego zespołu. Ja niestety tego nie dostrzegam.

Hypnosia - Extreme Hatred (2000)



Ten szwedzki thrashowy twór założony został w 1995 roku w Växjö i pozostawił po sobie jedynie 2 demówki, epkę i jeden jedyny pełnometrażowy album czyli nagrany w 2000 roku "Extreme Hatred".
Muzycznie jest to brutalny thrash metal z deathowymi naleciałościami.
Słuchając tejże płyty na myśl przychodzą takie nazwy jak stary Kreator, stara Sepultura, Razor czy Sadus. Myślę, że wpływy tych zespołów są najbardziej słyszalne na tej płycie.
Przyczepić się w zasadzie nie można do niczego.
Brzmienie ostre jak żyleta, zajebisty i niezwykle ważny w tego typu nawalance timing, wokal wrzaskliwy i ostry, przywołujący skojarzenia np z wokalem Ventora w niektórych numerach na wczesnych płytach Kreator, nie ma zmiłuj się.
Fani bezkompromisowego podejścia do thrash metalu będą usatysfakcjonowani.

poniedziałek, 2 listopada 2009

Heavy Load - Death or Glory (1982)


Po 4 latach od ciekawego debiutu, po ustabilizowaniu składu przyszła kolej na drugi album, zatytułowany tym razem "Death or Glory".
Słysząc pierwsze dźwięki już można zaobserwować sporą inspiracje nową falą brytyjskiego heavy metalu.
Początek płyty w postaci ultra killerskiego i chyba najbardziej rozpoznawanego utworu Heavy Load czyli "Heavy Metal Angels" i dwa kolejne numery mogłyby się spokojnie znaleźć na jakichś płytach zespołów z czasów wybuchu NWOBHM.
Oczywiście początek płyty jest bardzo dobry i słuchacz powoli zagłębia się w dalsze dźwięki nagrane na tym krążku.
Podczas piątego na płycie "The Guitar Is My Sword" pojawiają się pierwsze znamiona epickości znane nam dobrze z poprzedniej płyty.
Zaraz po nim mamy infantylny lecz sympatyczny "Take Me Away".
Jeśli chodzi o dalszą partie płyty to raz jest lepiej raz gorzej, warty odnotowania jeszcze jest "Trespasser" z nośnym refrenem.
Płyta udana i jest to jedna z ważniejszych rzeczy w szwedzkim heavy metalu.

sobota, 31 października 2009

Hammerfall - Crimson Thunder (2002)


Dwa lata później po bardzo dobrym "Renegade" ukazał się kolejny album tej szwedzkiej grupy.
Muzycy nie skorzystali tym razem z usług autora poprzednich okładek Marschalla i moim zdaniem zrobili błąd bo okładka do "Crimson Thunder" zapoczątkowała erę komiksowych, dziecinnych okładek z rycerzykami w roli głównej.
Więc od strony wizualnej już lekki zgrzyt...
Co do muzyki to ta również się zmieniła, brzmienie znacznie potężniejsze, mięsiste gitary i wszystko elegancko słyszalne.
Nie ma śladu po surowości poprzednich wydawnictw.
"Crimson Thunder" jest również niestety słabszą płytą od poprzednika, pojawiły się już pierwsze oznaki zadyszki a to wcale nie cieszy.
Mimo tego na płycie znalazły się takie killery jak "Riders Of The Storm", "At The Edge Of Honour", "Crimson Thunder" czy przepiękny instrumentalny "In Memoriam" zadedykowany zmarłemu na raka Chuckowi Schuldinerowi.
Jest też na płycie jeden cover, tym razem "Angel Of Mercy" zespołu Chastain i wypadł on przyzwoicie. Pozostałe utwory już tak nie chwytają.
Ogólnie jest to wg mnie ostatnia naprawdę dobra i warta uwagi płyta tego zespołu.

piątek, 30 października 2009

Satyricon - Rebel Extravaganza (1999)



Po niebywałym sukcesie jaki osiągnął po wydaniu "Nemesis Divina" Satyricon postanowił 3 lata później wydać kolejną płytę.
Fanów zelektryzowała z pewnością wiadomość, że Satyr ściął włosy i muzyka poczęła zmieniać nieco oblicze o czym świadczyły już wcześniej wydane EP-ki.
O ile do wyglądu fizycznego w zasadzie tylko idioci (w tym przypadku faceci) się mogą czepiać, bądź laski (ale to akurat jest zrozumiałe) to zmiana muzyki już nie wszystkich cieszyła.
Zespół wcześniej znany z pogańskiego black metalu wyruszył w bardziej eksperymentalne, zalatujące niekiedy industrialem rejony.
Oczywiście nadal jest to black metal, ale bardziej mroczny, brudny, odhumanizowany, ZŁY.
Nie ma klawiszowych ozdobników i melodyjnych folkowych wstawek, elektronika została użyta w inny sposób, layout do nowej płyty również jest w innym klimacie.
Na początku byłem niepocieszony, lecz później z czasem zacząłem się przekonywać do nowego oblicza zespołu i doszedłem do wniosku, że nie należy się ograniczać, upierać i twierdzić, że tak jak na 3 poprzednich płytach powinni grać do końca życia.
Należy spojrzeć na tą płytę z innej strony, dać jej szanse i naprawdę ona się odwdzięczy.
Na płycie nie brakuje ostrych numerów jak "Tied In Bronze Chains", "Filthgrinder", "Havoc Vulture" (gdzie to oprócz "Prime Evil Renneissance" występuje gościnnie Fenriz).
Również totalna nawałnica blastów i kobiecy śpiew w zamykającym płytę "The Scorn Torrent" robi wrażenie.
Jedyne co mi się nie podoba to wstawki między utworami, ale to już sprawa indywidualna, ja nie przepadam za elektroniką w tej postaci.
Ogólnie to warto znać, nie należy olewać płyt nagranych po "Nemesis Divina" i mówić, że Satyricon się skończył na tej płycie.
Choć owszem liczę się z tym, że nie wszyscy muszą to zaakceptować.
Okładka jak dla mnie chujowa.

Emperor - Prometheus: The Discipline Of Fire And Demise (2001)



Kolejny album i kolejny krok w przód Ihsahna, Tryma i Samotha.
Panowie nie zamierzali stać w miejscu, zjadać ogon lub czynić inne podobne rzeczy, poszli bardziej do przodu i pokazali, że również w awangardowym podejściu do grania black metalu mają do powiedzenia kilka słów.
Otóż następca dobrze przyjętej i ciekawej "IX Equilibrium" mianowicie "Prometheus: The Discipline Of Fire And Demise" jest najczyściej, najselektywniej wyprodukowaną płytą Emperor.
W sferze wokalnej w zasadzie nie ma większych zmian bo nadal wokal Ihsahna jest bardzo zróżnicowany, poprzez wroni skrzek, czyste epickie wokale, szepty i melorecytacje...
Pojawiają się o klasę lepsze orkiestracje, smyczki (otwieracz), trąby ("In The Wordless Chamber" o ile dobrze pamiętam) i inne smaki.
Oczywiście tam gdzie trzeba to zespół łoi aż miło, pojawiają się oprócz spokojniejszych motywów, ciężkie i brutalne riffy, solówki gitarowe.
Wszystkie w zasadzie utwory stoją na wysokim poziomie i jedynie "Grey" jakoś tak mi odstaje na minus od reszty. W sferze lirycznej jest bardzo ciekawie, teksty są zawiłe, filozoficzne i posiadają pewnie drugie dno, którego słuchacz już sam musi się domyślić.
Szkoda jedynie, że to była ostatnia płyta Emperor i zespół potem zawiesił działalność.

Dark Tranquillity - Fiction (2007)


Kolejny album nie różnił się brzmieniowo zbyt wiele od poprzednika, różnił się za to nieco w podejściu do muzyki.
Na "Fiction" niema zbyt wielu wkurzających mnie niestety wstawek elektronicznych i całe szczęscie dla tego albumu.
Tym razem elektronika jest dawkowana z umiarem i wyszło to temu albumowi na dobre.
Powrócił również czysty wokal Mikaela Stanne, co prawda w niewielu momentach ale to dobrze.
Płyta nabrała przez to nieco świeżości w stosunku do poprzednich albumów.
Takim momentem jest świetny zajeżdżający gotykiem "Misery's Crown".
W ostatnim utworze "The Mundane And The Magic" mamy nawet kobiecy śpiew, jak za starych dobrych czasów.
Nie brakuje też szybkich utworów jak "Focus Shift" oraz "Terminus" oraz świetnego utrzymanego raczej w średnim tempie "Icipher". I te utwory uważam za najlepsze na tym albumie.
Jest on bardziej zróżnicowany niż dwa poprzednie albumy i moim zdaniem chyba jest minimalnie od nich lepszy.
Można powiedzieć, że jest to próba przeniesienia starego stylu z wpływami "The Mind's I" oraz "Projector" w nowsze czasy.

czwartek, 29 października 2009

Bathory - The Return...... (1985)


Quorthon z kolegami wcale nie próżnowali i przygotowali kolejny materiał na drugą już płytę.
Ich powrót był skierowaniem się w bardziej ekstremalne rejony niż na debiucie.
Wokal na tymże wydawnictwie jest już bardziej jadowity i całość brzmi już zdecydowanie bliżej temu co dziś nazywamy black metalem.
Perkusja wystukuje już mniej rock and rollowe a bardziej transowe rytmy, gitary dosłownie piłują oraz nad całością unosi się niebywała atmosfera zła.
Więc jak widać wyraźny krok w przód ale czy materiał jest dobry?
Tutaj nie wszyscy się muszą ze mną zgadzać... Mnie osobiście się ta płyta mniej podoba niż debiut.
Ale podobnie jak to mam z przypadkiem At The Gates, że płyty przecierające szlaki, wytyczające nowe trendy niekoniecznie muszą być jakieś mega zajebiste.
Ważne by były nowatorskie i tak w przypadku Bathory właśnie jest.

Hexenhaus - The Edge Of Eternity (1990)


"Księżycowa Sonata" Ludwika Van Beethovena... Od tych dźwięków zaczyna się drugi w kolejności album szwedzkich thrasherów z Hexenhaus.
Po klasycznym intro zaczyna się już właściwa część płyty, brzmienie na pewno uległo zmianie i stało się bardziej selektywne i metaliczne.
Zaszła również zmiana na pozycji wokalisty, nowym śpiewakiem został Tommy Agrippa i jest to śpiewak lepszy technicznie od Nicka Johanssona, który śpiewał na poprzedniej płycie, ale to nie koniecznie oznacza, że jego barwa mi całkowicie odpowiada.
Po prostu ani ziębi ani grzeje.
Muzyka stała się bardziej połamana i techniczna i można powiedzieć już, że tutaj mamy do czynienia z techno thrashowym graniem.
Do moich faworytów zaliczam "Home Sweet Home (Ward Sweet Ward)", "The House of Lies", "Prime Evil" oraz najlepszy kawałek na płycie "The Eternal Nightmare".
Partie solowe są znakomite i dosyć często spotykamy się ze "śpiewającymi" gitarami, najlepsze popisy chyba są w "The House of Lies", zaś w wspomnianym przeze mnie "wiecznym koszmarze" podczas zwrotek mordujące riffy i ultra chwytliwy refren.
Najbardziej rozbudowany na płycie "At The Edge of Eternity" niestety nie przekonywujący mnie.
W sumie tak sobie myślę, czy to nie jest ich najlepsze wydawnictwo.