sobota, 23 stycznia 2010

Mundanus Imperium - The Spectral Spheres Coronation (1998)


Kolejnym dziwacznym tym razem projektem, w którym brał udział Jorn było norweskie Mundanus Imperium.
Jest to zespół bardzo eksperymentalny i niezwykle utalentowany, łączący w swojej muzyce elementy muzyki klasycznej, progresywnej oraz... black metalu.
Dla jednych wokal Jorna pasował tu jak przysłowiowy chooj do doopy (lub pięść do nosa, jak kto woli), a dla innych z bardziej otwartymi umysłami wpasował się w tę stylistykę idealnie.
Zespół nagrał jedynie jeden album "The Spectral Spheres Coronation" i podpisał umowę z dosyć ważną wytwórnią jaką jest Nuclear Blast, jednak niestety na tym się tylko skończyło i zespół odszedł w zapomnienie...
Na płycie jest 7 bardzo dobrych i przemyślanych kompozycji plus doskonały cover Rainbow "Stargazer".
Dla ludzi szukających niecodziennego podejścia do muzyki będzie to rzecz warta zbadania.

Candlemass - Chapter VI (1992)



Po wydaniu koncertówki "Candlemass - Live" drogi charyzmatycznego wokalisty Messiaha Marcolina i zespołu się niestety rozeszły.
Do zespołu w jego miejsce trafił nieznany zbytnio wówczas wokalista Tomas Vikström.
Dodatkowo głównodowodzący, basista Leif Edling zapowiadał materiał w bardziej klasycznych heavy metalowych klimatach.
Wkrótce potem ukazała się płyta "Chapter VI" i zawiera ona muzykę nieco dynamiczniejszą od poprzednich monumentalnych i mrocznych płyt ale nie pozbawioną charakterystycznych cech tego zespołu.
Mianowicie mamy szybsze, typowo heavy metalowe kompozycje jak na ten przykład dwie pierwsze ale i też wgniatające w glebę walce "Where The Runes Still Speak" czy "Temple Of The Dead". W "Where The Runes Still Speak" nowy wokalista pokazuje na co go stać i jest to chyba najlepszy według mnie numer na płycie a na pewno najlepiej zaśpiewany.
Vikström tam rozpierdala w drobny mak!
Ogólnie to bardzo dobra płyta nie odstająca zbyt wiele poziomem od poprzedniej płyty.
Jak widać nie ma ludzi niezastąpionych i pan Vikström całkiem nieźle poradził sobie zastępując Messiaha.

Bathory - Octagon (1995)



Quorthon postanowił dalej podążać ścieżką z poprzedniej płyty "Requiem" i już rok później wydał kolejny materiał w tym klimacie, który zatytułował "Octagon".
Poprzednia płyta nie przypadła mi do gustu i uważam, że Quorthon popełnił błąd odrywając się od vikingowego stylu na rzecz thrash metalu.
Bo czym było "Requiem" w porównaniu do znakomitych poprzednich płyt?
Lub czym było chociażby w porównaniu z także przełomowymi dla metalu pierwszymi płytami?
NICZYM. Tak też jest z "Octagon".
Aż żal człowiekowi dupę ściska jak słucha tej płyty i ma przed oczami obraz człowieka, który nagrywał takie dzieła jak "Hammerheart" czy "Bathory".
Ta płyta brzmi jakby nagrała ją banda szczyli upojona tanim winem, by sobie tak tylko pograć dla wyżycia się.
Kolejnym gwoździem do trumny są ostro pojebane (w negatywnym znaczeniu tego słowa) teksty.
W tym przypadku nie czaje intencji Quorthona.
Ale jak chłopina chciał tak zrobił i nic mi do tego.
Na sam koniec mamy jeszcze cover KISS "Deuce" i choć wykonanie nie powala i jest średnie na jeża to w sumie bym wolał, żeby nagrał całą płytę w tym stylu hehe.

czwartek, 21 stycznia 2010

King Diamond - Conspiracy (1989)


Rok po wydaniu płyty, która przyniosła kolejny sukces, King Diamond postanowił nagrać jej kontynuacje czyli płytę "Conspiracy".
Historia jaką Mistrz opisuje na tej płycie jest tak jak mówię kontynuacją wątku z poprzedniej płyty "Them".
Główny bohater, w którego tak samo jak poprzednio wciela się sam King po wszystkich przejściach, opuszcza psychiatryka i postanawia zacząć życie od nowa, uczęszczając przy tym na regularne terapie psychiatryczne do Dr. Landau.
Jednak jak się wkrótce okazuje sprawa nie będzie taka prosta...
Co do samej muzyki to wydaje mi się, że "Conspiracy" jest lepszą płytą pod tym względem od "Them".
Liczę się oczywiście z tym, że mogę być w tej opinii odosobniony.
Ta płyta w każdym razie wchodzi mi bez problemu.
Dużo tutaj jest ciekawszych melodii i solówek jak te w "Amon Belongs To Them" czy "Cremation" oraz riffy takie jak te w "Lies" nie pozwalają usiedzieć w miejscu.
Jedynie mogę się przypieprzyć do wyjątkowo chujowej i egocentrycznej okładki.
Głównie dlatego, że dwie poprzednie płyty miały zajebiste obrazki.

Devil's Whorehouse - Blood & Ashes (2009)


Danzig jest na wokalu w szwedzkim death rockowym Devil's Whorehouse?
Gdy słucha się ich muzyki bardzo możliwe są tego typu spostrzeżenia.
Wielkim znawcą death rocka ani twórczości Glenna nie jestem (przynajmniej solowej) ale to można skojarzyć już praktycznie od kopa.
Z czystej ciekawości zainteresowałem się tym tworem jako, że nazwa zespołu przywołała mi skojarzenia z jednym z kawałków Misfits z ich debiutu, który bardzo lubię.
I muzyka raczej niezbyt bardzo przypadła mi do gustu ale taki kawałek "Werewolf" uważam za udany i nieźle kopie po dupsku.
Może dlatego, że najwięcej w nim death'n'rolla? Możliwe...
Na sam koniec jeszcze mamy bonus w postaci fajnego covera Samhain "Let The Day Begin", czyli wszystko zostaje w rodzinie.

wtorek, 19 stycznia 2010

Sinergy - Suicide By My Side (2002)


"Suicide By My Side" jest trzecią płytą tego pobocznego projektu Alexi'ego Laiho i jego ówczesnej małżonki Kimberly Goss.
Skład od momentu nagrywania poprzedniego krążka nie zmienił się w ogóle więc mniej więcej wiedzielibyśmy czego można się spodziewać.
Płyta zaczyna się od splunięcia samego lidera Children of Bodom a potem zaczyna się charakterystyczna już dla tego zespołu jazda.
Słychać znajome riffy, znajome melodie i znajomy wokal.
Wszystko w zasadzie jest po staremu tylko znacznie poprawiło się brzmienie i jest to w rezultacie najlepiej wyprodukowana płyta Sinergy.
Znalazło się też miejsce na modny zabieg jakim wówczas było umieszczanie utworu zadedykowanego ofiarom zamachu terrorystycznego z 11 Września, tym utworem jest "Rememberance".
Z ciekawostek mamy też kolejną część "Fourth World", wątku, o którym traktował jeden kawałek na każdej z poprzednich płyt oraz utwór gdzie udzielają się jeszcze dodatkowo oprócz wokalistki, Alexi oraz Marco czyli oparty na grze Alone In The Dark - The New Nightmare utwór "Shadow Island".
Ja prywatnie bardzo lubię otwieracz, "Violated", "Me, Myself, My Enemy", "Nowhere For No One" oraz tytułowy.
Najlepsza płyta Sinergy.

Ensiferum - Ensiferum (2001)


Debiutancka płyta tego ciekawego fińskiego zespołu była pierwszą, jakie moje uszęta miały okazję usłyszeć.
Zrobiła w dodatku ta płyta na mnie ogromne wrażenie.
Czegoś takiego, podanego w takiej formie wcześniej nie słyszałem.
Otóż mamy tutaj mieszankę viking, folk, melodyjny death metal plus szczypta riffowania a'la Children Of Bodom czy jak kto woli Running Wild.
Mieszanka iście wybuchowa i nie przez wszystkich tolerowana na mnie podziałała jak magnes na szpilkę.
Za wszystko w większości odpowiedzialny był człowiek, na którego talencie poznać mi dane było się jeszcze nie raz w przyszłości, mowa o Jarim Mäenpää.
Gość tutaj gra na gitarze oraz jest głównym wokalistą.
Teksty w większości są również jego autorstwa.
A o czym traktują liryki? Traktują o sprawach charakterystycznych dla nurtu folk/viking czyli o mitologii skandynawskiej (w tym przypadku kłania się fiński epos Kalevala) oraz o ludowych tradycjach.
Ktoś by powiedział, że to już było, ale chuj z tym... To jest temat rzeka.
Sama muzyka jest oryginalna i po ukazaniu się tejże płyty zaczęło pojawiać się coraz więcej zespołów grających w podobny sposób folk metal.
Faworyta tak naprawdę ciężko jest wybrać bo każdy numer jest fajny.
Obojętnie czy są to szybsze numery jak "Hero In A Dream" czy "Guardians Of Fate", czy też to coś wolniejszego jak majestatyczne "Eternal Wait".
Zróżnicowane wokale, zmiany tempa i charakterystyczny dla tego zespołu klimat cały czas dają się we znaki i uświadamiają nas, że obcujemy z czymś wyjątkowym.

niedziela, 10 stycznia 2010

Grave - Souless (1994)



"Souless" jest trzecim krążkiem tej zasłużonej szwedzkiej ekipy z Gotlandii.
Jest również krążkiem w moim odczuciu znacznie słabszym niż dwa poprzednie.
Zespół zaczyna przymulać i nudzić już od pierwszego numeru "Turning Black" potem wcale nie jest lepiej a punktem kulminacyjnym jest strasznie denerwujący mnie "I Need You".
Tak słabego numeru to się po nich nie spodziewałem...
Ogólnie zaobserwowałem też podjazdy pod death'n'roll, szczególnie w kawałku "Bullets Are Mine", który także niezbyt ciekawie według mnie im wyszedł.
Coś się ruszyło przy kawałku "Unknown", który moim zdaniem jest najlepszym kawałkiem na tej płycie i najbardziej w nim słychać to Grave z dwóch poprzednich płyt.
Płyta wolniejsza i niestety nudniejsza od poprzednich.
Absolutnie nie mówię tutaj o tym, że byłoby lepiej jakby dopierdalali jak Robert Kubica po torze wyścigowym, bo przecież Entombed potrafili nagrać sporo wolniejsze "Wolverine Blues" i wyszli z tego obronną ręką...
Ta płyta podobnie jak i kolejna nie trafiła w mój gust.

sobota, 9 stycznia 2010

Candlemass - Tales of Creation (1989)



Czwarty album szwedów z grubym mnichem za mikrofonem i kolejna zabójcza pozycja w ich dyskografii.
Pierwsze co na pewno rzuca się w oczy to okładka, która nijak przypomina stylem dwie ostatnie, wszystko mamy w jednolitych barwach, ale robi to też swoisty klimat.
Rzeczą kolejną są intra i przerywniki jakie pojawiają się na płycie.
Oczywiście (i na szczęście) nie ma ich dużo rolę swoją spełniają jak należy.
Jednym z rzeczonych przerywników jest instrumentalny utwór "Into The Unfathomed Tower", który zaskakuje słuchacza swoją formą gdyż jest to utwór utrzymany w... speed metalowej stylistyce z solowym popisem gitarowego Johanssona.
Zatem rzecz ciekawa i zaskakująca na walcowatej i mrocznej płycie.
Kolejną ciekawostką jest nowa wersja "Under The Oak" znanego nam z debiutu, dodam, że wyśmienita.
A z regularnych numerów to bardzo lubię "Tears" i zamykający płytę "A Tale of Creation".
Tak więc płyta jest kolejną z serii "żelaznych pozycji" Candlemass i warto także ją znać.

Morgana Lefay - The Secret Doctrine (1993)


"Sekretna Doktryna" ukazała się niespełna rok po poprzedniej płycie Morgany.
Na samym wstępie zaznaczę, że zaszła zmiana w składzie zespołu na pozycji basisty Joakim Heder zastąpił Joakima Lundberga.
Muzyka jest rozwinięciem patentów znanych z dwóch poprzednich płyt, lecz w mojej opinii słabszy jest ten materiał.
Jedyne co się poprawiło to nietuzinkowy wokal Rytkonena, który jest jeszcze lepszy technicznie niż poprzednio.
Płyta jest wolniejsza i niestety wiele utworów mnie nudzi.
Jednakże nie ma aż takiej totalnej słabizny bo jest kilka utworów, które naprawdę bardzo mi się podobają. Są nimi otwierający płytę "Rooms of Sleep" przywołujący mi odległe skojarzenia z... Savatage, znakomity, spokojny "Alley of Oaks" rozpoczynający się świetną partią gitar akustycznych oraz szybki thrashowy killer "Dying Evolution".
Takich szybszych thrasherów mi tu brakuje do ożywienia atmosfery.
Okładka mroczna i charakterystyczna już dla tego zespołu.

piątek, 8 stycznia 2010

Bathory - Requiem (1994)



Sprawa z tym krążkiem jest ciekawa bo po doskonale przyjętych poprzednich płytach zarówno tych black metalowych jak i epickich opowieściach o wikingach Quorthon postanowił odejść od tej stylistyki.
Po kilkuletniej przerwie w działalności Bathory ujrzał światło dzienne krążek zatytułowany "Requiem", który zawiera muzykę... thrash metalową.
A jak wiadomo rok 1994 wcale dobrym rokiem dla thrash metalu nie był, więc decyzja wodza była co najmniej zaskakująca jak nie dziwna.
No ale nie ma co pierdolić bo skoro Quorthon tak chciał to tak zrobił.
Nagrał płytę z thrashem inspirowanym sceną niemiecką czyli bardziej topornym, ostrym i dalekim od wirtuozerii.
Cóż jako, że jestem zwolennikiem raczej szkoły rodem z Bay-Area więc krążek ten nie przypadł mi do gustu, pastwić się nad nim więc nie zamierzam bo mam na uwadze to, że komuś się może podobać.
Moim zdaniem Bathory lepiej wychodziło granie w innych klimatach...

At The Gates - Slaughter Of The Soul (1995)


"Slaughter Of The Soul" to jedna z najlepszych i najbardziej wpływowych płyt metalowych jakie powstały. Tymi słowami można zarówno zacząć jak i zakończyć charakterystykę tej płyty.
Jednak wcale nie jest aż tak optymistycznie jak się mogłoby wydawać bo wielu fanów tej szwedzkiej załogi nie przyswoiło tej płyty i zarzucało zespołowi pójście na łatwiznę i inne temu podobne bzdury, których ja nie rozumiem.
Faktycznie panowie poszli w stronę bardziej poukładanego, rytmicznego i podlanego bardziej thrashem brzmienia, z którym już mieliśmy do czynienia na poprzedniej płycie.
Płyta kopie w dupsko od samego początku aż do końca, Lindberg zdziera swe gardło do granic możliwości, panowie gitarowi rzeźbią takie riffy, że przy każdej niemal zmianie taktu ciary po plecach przechodzą a sekcja rytmiczna z morderczą precyzją wykonuje swoje zadanie.
Precyzją... specjalnie użyłem tego sformułowania gdyż wszystko tutaj zagrane jest z niebywałą dokładnością, znakomitym timingiem i co najważniejsze nie jest to zimna, jebana matematyka tylko czuć też ważny feeling.
Moi faworyci? Najbardziej kopią po mordzie "Blinded By Fear", "Suicide Nation" i "Need".
Do pierwszego nakręcili również teledysk a w utworze "Cold" można gościnnie usłyszeć pana Andy'ego LaRoque.
Płyta bardzo ważna dla rozwoju gatunku jakim jest melodic death metal i pokrewne gatunki hybrydowe.

środa, 6 stycznia 2010

Sinergy - To Hell And Back (2000)



Sinergy jak wiadomo pierwszą płytę nagrało w gwiazdorskim składzie.
Na dwójce zaszły zmiany w składzie i pojawili się nowi muzycy, mniej znani wówczas (przynajmniej na scenie międzynarodowej) Roope Latvala, Tommi Lillman i Marco Hietala.
Płytę otwierają wrzaski wokalistki a potem całkiem szybki i konkretny kawałek "The Bitch Is Back".
Śpiew pani Kimberly Goss jest już bardziej zdecydowany i ostrzejszy niż poprzednio.
Brzmienie gitar stało się również ostrzejsze i selektywniejsze lecz pozbawione ciężaru i swoistego mroku jaki był obecny na debiucie.
Gitarzyści wycinają solówy takie, że aż strach.
Nowa sekcja rytmiczna również spisuje się jak należy.
Do ciekawszych momentów oprócz bardzo dobrego otwieracza zaliczam "Midnight Madness", "Lead Us To War" i "Wake Up In Hell".
Na koniec mamy jeszcze cover Blondie "Hangin' On The Telephone" z wieśniacką wstawką znaną z telefonów marki Nokia na wstępie.
Niesamowicie beznadziejna także jest okładka i ogólnie nieciekawie wykonana książeczka.
Ale płyta lepsza od poprzedniczki.

Supreme Majesty - Danger (2003)


Niegdyś moje uszęta usłyszały kawałek "Danger" z tejże płyty.
Bardzo się podjarałem, bo utwór ten przypominał złote lata jednego z moich ulubionych zespołów hard rockowych jakim jest Europe.
Postanowiłem po pewnym czasie sięgnąć po cały album "Danger".
Jednak srogo się rozczarowałem bo zamiast Europe-wannabe muzyki dostałem zwykły melodic pałer metal z tonami klawiszy i drażniącym na dłuższą metę wokalistą.
Na kawałku tytułowym wokal był w miarę spoko choć do Tempesta mu jednak brakowało, zaś gdy słucha się całej płyty to w wielu momentach śpiew pana Joakima Olssona drażni.
Oczywiście można wychwycić kilka ewidentnych podjazdów pod Europe jak np w "After Midnight", ale takie numery jak "Heroes Of Our Lands" czy "Save Me" kojarzą się już kolejno ze Stratovariusem i Sonata Arctica.
Oprócz wspomnianego zajebistego tytułowego kawałka jeszcze na plus zaliczam całkiem niezły "By Your Side".
Ogólnie, to co się kojarzy z Europe to najlepsze na tej płycie, reszta nie ruszyła mnie.
Wątpię ażebym sięgnął po pozostałe płyty w przyszłości.

wtorek, 5 stycznia 2010

Dawn Of Silence - Moment of Weakness (2006)


Dawn Of Silence to szwedzki zespół grający melodyjny heavy metal a w jeszcze dosadniejszym określeniu tego co grają to napiszę tyle, że jest to jeden z lepszych zespołów grających pod Iron Maiden w żywszym i nowocześniejszym wydaniu.
Oczywiście może być to co ja wypisuje tutaj troszkę mylące bo zespół ten nie rżnie dosłownie z "dziewicy" a jedynie się nimi baaardzo inspiruje.
Otwierający płytę "Hands of Fate" to strzał w pysk na samym starcie, mamy tu to co w Iron Maiden najlepsze.
Znakomite dynamiczne zwrotki, rozpędzony i melodyjny motyw przewodni, porywający refren oraz wyśmienitą solówę na unisono.
Potem już ajroni pojawiają się raz częściej jak na przykład w "Point of No Return" lub też rzadziej.
W każdym razie bardzo dobry jest wokal, brzmienie i co najważniejsze zajebista motoryka, która sprawia, że płyty chce się słuchać i słuchać...
Zdecydowanie polecam. Dla fanów "dziewicy" MUS!