niedziela, 21 lutego 2010

Defender - They Came Over The High Pass (1999)


Takich ludzi jak Philip Von Segebaden (Afflicted, Cranium, Dawn) czy Michael Van Der Graaf (Afflicted) część fanów szwedzkiego metalu pewnie kojarzy.
Defender jest projektem tego pierwszego a ten drugi był sesyjnym wokalistą.
Skład dopełnił jeszcze perkusista Peter Nagy znany z Eternal Oath czy Mörk Gryning.
Muzyka jaką nagrał Defender na tej płycie to epicki heavy metal, więc zupełnie inna bajka niż to co muzycy prezentowali w wymienionych wyżej formacjach.
Płyta rozpoczyna się odgłosami wspinaczki górskiej i ogólnie taki klimat panuje raczej na całej płycie.
Gdy tego słucham za każdym razem kojarzy mi się jakbym był gdzieś na wzniesieniach, patrzył na świat z góry niczym dumny władca, przedzierał trudno dostępne szlaki i korzystał z uroków otaczającej mnie górskiej natury.
Ogólnie płyta utrzymana jest w średnich tempach, tu i ówdzie pojawiają się ciekawe riffy czy melodie ale absolutnie zajebistym utworem i głównym daniem obiadu jest utwór "High Himalayan Valley", najdłuższy na płycie, najspokojniejszy i bogaty w zajebiste i hipnotyzujące melodie.
Mamy też dwa utwory instrumentalne z czego lepszy i absolutnie killerski jest "Maze Of The Minotaur".
Totalnie miażdżącym kości utworem jest jeszcze potężny "Dragon".
Pozostałe utwory również bardzo dobre i w zasadzie nie mogę się do nich przyczepić.
Brzmienie odpowiednie dla takiej muzyki, jedynie wokal może nie powala ale za to tworzy też odpowiedni klimat.
Okładka niestety jest bidna jak bezpańska suka.
Jest to perełka i cenna pozycja na scenie szwedzkiej i fajnie by było gdyby Philip jeszcze coś stworzył podobnego pod tym szyldem.

czwartek, 18 lutego 2010

Jorn - Worldchanger (2001)



W 2001 roku ujrzał światło dzienne drugi już solowy album wokalisty, niektórzy się obawiali, że skoro ostatnie czasy były dla wokalisty tak płodne i pracowite to odbije się to na jakości "Worldchanger".
A tu wyszła zajebista niespodzianka, bo album jest świetny i znacznie lepszy od poprzednika.
Skład zespołu się nieco ustabilizował i na gitarze gra tutaj Tore Moren, na basie Sid Ringsby a na perce koleś znany z napierdalania w bębny w black metalowym Mayhem czyli sam Jan-Axel Blomberg aka Hellhammer.
Melodie są bardziej chwytliwe i klarowniejsze, utwory posiadają więcej ikry niż na poprzedniej cienkiej jak wąż ogrodniczy płycie.
Do moich faworytów należą z pewnością oczywisty hold dla Black Sabbath lub Dio "Tungur Knivur", chwytliwy i dynamiczny "Sunset Station", "House Of Cards" i "Bridges Will Burn".
Sporo odniesień do klasyki hard rocka i heavy metalu, pobrzmiewają echa Whitesnake co jest oczywiście zrozumiałe. Świetna robota.

Beyond Twilight - The Devil's Hall of Fame (2001)



W 2001 norweski wokalista Jorn Lande zaśpiewał także na debiutanckim longplay'u duńskiego Beyond Twilight.
Zespół ten para się progresywnym metalem, ale w bardziej znośnej i przystępnej formie niż wspomniany wcześniej przeze mnie norweski Ark.
Płyta posiada dobry klimat, kompozycje są ciekawe, co prawda nie wszystkie ale jednak.
Jorn wywiązuje się ze swojego zadania znakomicie, znacznie bardziej podoba mi się jego wokal w tym zespole niż w Ark.
Dobre są "Hellfire", "Shadowland" i ciężki utwór tytułowy.
Jeśli chodzi o zespoły bardziej metalowe to właśnie widzę wokal Jorna w takich bardziej klimatach jak Beyond Twilight czy Masterplan niż w progresywnych.
Jego wokal idealnie wpasowuje się w ten lekko melancholijny klimat i wytwarza całkiem ciekawą aurę dla słuchacza.

wtorek, 16 lutego 2010

Slapdash - 240.25 Actual Reality (1996)



Po zespół sięgnąłem z ciekawości bo dowiedziałem się, że był to projekt muzyków znanych mi z formacji thrash metalowej Rosicrucian.
Jak wiadomo sporo zespołów thrashowych z USA i nie tylko, zmieniało styl gry po boomie na grunge i po wydaniu czarnej płyty przez Metallikę.
Niektórzy z nich jak Anthrax czy Forbidden poszli w rejony ciężkiego groove metalowego łojenia.
Sytuacja wyglądała podobnie z tym projektem byłych muzyków thrashowego Rosicrucian, który zwie się Slapdash.
Jest to dawka ciężkiego i tłustego materiału podchodzącego w rejony takiego wynalazku szufladkowiczów jak half-thrash.
Wokalnie jest bez zarzutów, Jens Mortensen ma głos idealnie pasujący do muzyki i trafiający w mój gust, pojawia się też kilka ciekawych riffów jednak mimo to materiał niestety ale nie przypadł mi do gustu.
Od początku do końca poza paroma wyjątkami w postaci kojarzącego się z "Marszem Żałobnym" Chopina utworu "On My Own" i jakąś rapowaną wstawką w "Free Your Mind" w zasadzie nie dzieje się nic ciekawego i zespół jedzie na jedno kopyto przez co mnie nudzi.
Fani groove, post-thrash czy half-thrash mogą powalczyć a nuż im się spodoba.
Fani czystego bardziej thrashowego łojenia czy większej dawki melodii mogą spokojnie sobie darować.

Ensiferum - Iron (2004)


Trzy lata później po udanym debiucie, Ensiferum postanowili nagrać kolejny krążek, który zatytułowali "Iron".
Całość rozpoczyna się spokojnym, budzącym odpowiedni nastrój "Ferrum Aeternum", zaraz po tym instrumentalnym utworze wprowadzającym nas w klimat płyty zaczyna się dynamiczny utwór tytułowy.
Już po nim można wywnioskować, że druga płyta będzie bardziej dojrzała niż debiut ale skomponowana według znanej nam już konwencji.
Więcej mamy tu różnych motywów, materiał jest bardziej przemyślany i skomplikowany (choć o żadnych progresywnych czy technicznych łamańcach raczej nie ma mowy) lecz nic z tego skoro ten materiał nie ma takiej siły przebicia i nie porywa mnie tak samo jak debiut.
Do produkcji absolutnie nie można mieć zarzutów, wszystko brzmi jak należy.
Obojętnie czy są to różne, niekoniecznie heavy metalowe instrumenty, czy też są to po prostu gitary i bębny.
Wśród zaproszonych gości należy wymienić Kaisę Saari, która to m.in śpiewa w zamykającym płytę"Tears", Evelinę Kontio grającą na Kantele oraz Vesę Vigmana.
Tak się również składa, że ta płyta jest ostatnią, na której zagrał i skomponował materiał Jari Mäenpää, który wkrótce potem postanowił odejść z zespołu podając jako przyczynę rozbieżność w poglądach muzycznych oraz chęć poświęcenia więcej czasu swojemu projektowi Wintersun.

Kalmah - They Will Return (2002)


Finowie z Kalmah powrócili w 2002 z płytą "They Will Return", która moim skromnym zdaniem nie przebiła udanego debiutu ale zawiera w dalszym ciągu zajebistą dawkę ciekawej i zróżnicowanej muzyki.
Styl w zasadzie dużo się nie zmienił a nawet można powiedzieć, że się umocnił.
Mamy zatem jak poprzednio do czynienia z mieszanką heavy, power i death metalu z neoklasycznymi zagrywkami, dobrze zagranymi klawiszami, po fińsku ale z klasą, nie uciekając w rejony remizy.
Całości dodaje bagienny wokal pana Pekki Kokko.
Płyta zaczyna się swojsko bo od odgłosu stąpania po moczarach a chwilę potem zaczyna się część właściwa "Hollow Heart", moim zdaniem bardzo udany utwór.
Do pozostałych ciekawych bym zaliczył "Kill The Idealist", "Swamphell" oraz posiadający najbardziej chwytliwy refren "Principle Hero".
Oczywiście "wejścia" do utworów skutecznie wywołują ciary u słuchacza i zachęcają do zabawy, podobnie jak to było na debiucie.
Obojętnie czy jest to jakaś zagrywka na klawiszach, melodia na gitarze czy też jakiś fajny riff.
Na sam koniec Finowie przedstawili nam swoją wersję klasyka Megadeth "Skin O' My Teeth", oczywiście uważam ten cover za udany.

piątek, 12 lutego 2010

Maple Cross - Heimo (2007)



Tym razem coś dla fanów thrash metalu. Maple Cross to fiński zespół, który stawiał pierwsze kroki już w połowie lat 80-tych więc trochę na scenie już istnieje.
A istniał wprawdzie z przerwami i jedynym ze starego składu muzykiem pozostał wokalista Marco R. Järkkä.
Płyta wydana w 2007 roku jest koncept albumem opowiadającym historię dziadka wspomnianego wokalisty, który brał udział w walkach podczas II Wojny Światowej.
Odstawmy może na bok te sprawy a zajmijmy się muzyką.
Muzyka zawarta na płycie "Heimo" (tak zwał się ów dziadek) to bardzo zróżnicowany i bardzo dobrze odegrany thrash metal.
Wokalnie Marco dwoi się i troi, raz atakuje słuchacza wrzaskliwym wokalem w stylu niemieckim, innym razem śpiewa bardziej melodyjniej lecz nie pozbawionym chrypki i mocy.
O żadnym ugłaskanym wokalu tu nie ma mowy.
Najlepsze utwory to moim zdaniem druga część "The Battle Of Joyhill", bujający "Smell Of Fear", "24 Hours" i "Journey Of The Wolf".
Ogólnie to średnia płyta, ma dobre momenty i lepiej jej słuchać na wyrywki, a przy okazji koncept albumu to niezbyt dobrze o niej świadczy.

środa, 10 lutego 2010

Bathory - Blood on Ice (1996)


Materiał, który się znajduje na tej płycie ponoć został nagrany w 1989 roku a Quorthon nie wypuścił go wówczas w obawie przed krytyką fanów odnośnie zbyt drastycznej zmiany stylu.
W sumie to Bathory i tak kilka razy zdarzyło się drastycznie zmieniać styl więc nie do końca czaję te zamiary.
W każdym razie krążek ten ujrzał światło dzienne dopiero w 1996 roku, po wydaniu dwóch zupełnie się różniących od wcześniejszej twórczości mistrza płyt thrash metalowych "Requiem" i "Octagon".
Porzucę więc już kwestie pozamuzyczne i skupię się teraz na zawartości "Blood on Ice".
Jest to płyta zawierająca muzykę oscylującą w klimatach epickiego heavy/viking metalu z tematyką tekstów bliższą płytom "Hammerheart" czy "Twilight of the Gods".
Jak dla mnie, zwolennika tych viking metalowych nagrań płyta okazała się udanym materiałem.
W odróżnieniu od wspomnianych przeze mnie przed chwilą wcześniejszych viking metalowych płyt tutaj nie uświadczymy już wogóle blackowych zagrywek.
Muzyka posiada więcej heavy metalowych wpływów o czym już wspomniałem.
Dużo tutaj słychać między innymi starego Manowar.
W utworze "God of Thunder of Wind and of Rain" nawet słyszymy melodię kojarzącą się z "Thor (The Powerhead)" z repertuaru Amerykanów.
Klimat na płycie jest niesamowity, czuć ten północny mróz.
Główną tego zasługą jest surowa produkcja, świetne gitary akustyczne i epickie chóry, często pojawiające się w tle.
Do moich ulubionych utworów zaliczam "Man of Iron", "The Woodwoman" oraz "The Lake".
Te utwory są absolutnie bez skazy i ultrazajebiste.
Tak się akurat też składa, że są to najspokojniejsze utwory z całej płyty.
Obrazek do tej płyty stworzył mistrz Necrolord co obcykanym w temacie nietrudno będzie rozpoznać.
W sumie to do tej płyty Bathory wracam najczęściej a co za tym idzie uważam ją za najlepszą w całej twórczości Quorthona pod tym szyldem.

niedziela, 7 lutego 2010

F.K.Ü - Where Moshers Dwell (2009)



Lubicie thrash metal grany z przymrużeniem oka, okraszony dość dużą dawką humoru?
Lubicie grzanie w stylu Overkill, Municipal Waste czy Cranium? Ta płyta jest dla was!
Ci panowie ukrywający się pod nazwą F.K.Ü co znaczy nic innego jak Freddy Kruger Ünderwear zaczynali od grania muzy w stylu pamiętnych Stormtroopers Of Death znanych też jako S.O.D.
Później jednak troszeczkę pozmieniali styl i na płycie "Where Moshers Dwell" można usłyszeć właśnie muzykę inspirowaną wyżej wymienionymi przeze mnie zespołami.
Żeby tego było mało to panowie mają pierdolca na punkcie Freddy'ego Krugera i zaprosili nawet aktora Roberta Englunda, który wcielał się w ową postać by użyczył trochę swojego głosu na płycie.
Słyszymy go w intro "Welcome To Your Nightmare".
Co do gości to słyszymy jeszcze growle z paszczy Jorgena Sandstroma, który sobie pogrywał w kilku mało znanych deathowych kapelach ze Szwecji ;) w kawałku "Bedlilia - Back For Cake" oraz Ryana Sorrensona z Engorged, który siecze solóweczkę w "Faster Than The Shark".
Ledwie minutowe kawałeczki mnie średnio podjarały na tej płycie ale za to bardzo podobają mi się "The Pit And The Poser" i "Hate Your Guts (Love Your Brain)".
Przyjemne skojarzenia z Cranium przywołuje świst dentystycznego wiertła w "He Knows The Drill" i mocno pojebany wokal na całej płycie.
Muzyka raczej dla ludzi lubiących crossover i polewkowe podejście do grania thrashu.
Inni mogą sobie dać spokój.