środa, 14 kwietnia 2010

Jorn - The Duke (2006)



W 2006 roku nasz bohater postanowił nagrać kolejny krążek w solowej dyskografii. 
Postanowił też, że chce nagrać stricte klasycznie hard rockowy materiał, bez cienia kombinowania i progresji, tylko zagrać to po prostu po swojemu i na luzie. 
Nową płytę zatytułowano "The Duke" i jest to moim zdaniem najlepsza produkcja w solowym dorobku tego artysty, przebija bardzo dobre "Worldchanger". 
Na albumie mamy do czynienia z bardzo dobrymi kompozycjami, niezwykle chwytliwymi melodiami ale i też nie przesłodzonymi i nie pozbawionymi rockowego pazura. 
Dużym atutem jest luzackie podejście do gry gitarzysty Tore Morena, którego gra może się coraz to wnikliwym kojarzyć z grą Zakka Wylde. 
Mamy również dużo odniesień do twórczości Whitesnake, Dio, Thin Lizzy czy innych rockowych gigantów. 
Taką płytę chciał nagrać i taką nagrał. Mnie to zajebiście odpowiada. 
Do moich ulubionych numerów zaliczam kojarzący się jednoznacznie z Dio "Midnight Madness", "We Brought The Angels Down", Coverdale'owski "Duke Of Love" i prężne "End Of Time" oraz "Blacksong". 
Na deser mamy nową wersję kawałka "Starfire" z debiutu i cover wspomnianego Thin Lizzy "Are You Ready?". 
Kapitalny album, w mojej opinii najlepszy solowy album Jorna.

Morgana Lefay - Maleficium (1996)


Rok po bardzo dobrze przyjętym "Sanctified" ukazał się kolejny album "Maleficium".
Jest to koncept album pokazujący, że zespół nadal jest w wysokiej formie i że poziom z poprzedniego wydawnictwa jest utrzymany.
Płyta rozpoczyna się klimatycznym, wywołującym ciary na plerach intrem "The Chamber Of Confession" gdzie słyszymy jęki torturowanych.
Zaraz po tym wprowadzeniu rozpoczyna się utwór "The Source Of Pain" gdzie słyszymy dodające niezwykłego klimatu epickie chóry.
Oprócz użytych na płycie charakterystycznych dla Morgany rozwiązań słyszymy też trochę nowego.
Mam tutaj na myśli orkiestracje, które pojawiają się w takich kawałkach jak "Victim Of The Inquisition" czy "A Final Farewell".
Notabene w najspokojniejszych i jednych z najlepszych utworach na płycie.
Jeśli chodzi o wspomniane już wcześniej przeze mnie chóry to pojawiają się one również w tytułowym utworze i czynią go też jednym z najlepszych na płycie.
Jeśli chodzi o najbardziej thrashowe utwory z całej płyty czyli "Dragon's Lair" i "Where Fallen Angels Rule" to zdecydowanie bardziej do gustu przypadł mi ten pierwszy.
Jeszcze do udanych zaliczam "Master of the Masquerade" i "Creatures Of The Hierarchy".
Pierwszy za walcowate riffy a drugi za chwytliwość.
Całość kończy instrumentalne outro w postaci utworu "Nemesis" gdzie to gościnnie na 8-mio strunowej gitarze pomyka Thomas Persson.
Gościnnie na całej płycie na klawiszach zagrał Ulf Peterson.
Płyta również obok "Sanctified" jest przez wielu wymieniana jako najlepsza w całej dyskografii Morgany.
Jest to zarazem ostatnia płyta nagrana w starym składzie przed rozpadem.

Candlemass - From The 13th Sun (1999)



Rok po płycie "Dactylis Glomerata" ujrzała światło dzienne kolejna produkcja tego zasłużonego szwedzkiego zespołu.
W oczy uderza od razu dziwna, "elektroniczna" okładka oraz gdy spojrzymy na listę utworów również możemy się poczuć nieswojo.
Ci ludzie, którzy mieli jeszcze cierpliwość do Leifa i jego kompanów, przypuszczali, że mogą się spodziewać wszystkiego.
Wspomniane przeze mnie czynniki zwiastowały raczej eksperymentalną płytę i tak też jest.
Ludziom znającym oblicze Candlemass z lat 80-tych, spodziewającym się takiej też muzyki na tej płycie mogę na starcie powiedzieć, żeby dali sobie z tym spokój i posłuchali czegoś innego.
Ci, którym nie obce są eksperymenty na podłożu doom metalowym i okolicach czy nawet space rockowym mogą spróbować.
Wokalistą jest ten sam koleś co na poprzedniej płycie "Dactylis Glomerata" czyli Bjorn Flodkvist, a więc jak wiemy wokali w stylu Messiaha Marcolina się nie ma co spodziewać.
Bliżej mu do tego co robił niegdyś Ozzy. Płytę urozmaicają wstawki elektroniczne, odgłosy kojarzące się mnie z lądowaniem UFO czy czymś w tym stylu.
W "Elephant Star" słyszymy znajomy riff, kojarzący się z "Symptom Of The Universe" Sabbathów.
Myślę, że fani poprzedniej płyty powinni ten krążek łyknąć bez popitki.
Ja takiej muzyki (możliwe, że w chwili obecnej;) ) nie rozumiem więc nie mam zamiaru jej negatywnie krytykować.

Kalmah - The Black Waltz (2006)


Trzy lata musieli czekać fani tej formacji na kolejny krążek aż końcu ukazała się płyta "The Black Waltz".
Już okładka zwiastowała zmiany.
Wprawdzie pojawił się na niej jak zwykle bagienny dziad lecz tym razem w innej, bardziej hmm... "żywej" formie.
Zmieniło się również logo zespołu.
Co do samej muzyki, to również zyskała ona nieco inne oblicze niż bywało wcześniej.
Czas dla Finów nie zatrzymał się w miejscu i nagrali płytę różniącą się od poprzednich wydawnictw przede wszystkim pod względem wokalnym, tutaj Pekka drze mordę brutalniej a mniej mamy wrzaskliwego harsz wokalu.
Jednakże słychać nadal, że mamy do czynienia z Kalmah, bo charakterystyczny już styl tej kapeli został tutaj zachowany.
Płytę otwiera utwór "Defeat", który moim zdaniem nie wybija się jakoś szczególnie i moim zdaniem jest to najsłabszy z "otwieraczy" znanych nam z poprzednich płyt włącznie z omawianą.
Ale na szczęście po nim już jest znacznie lepiej bo już drugi numer "Bitter Metallic Side" to świetny i konkretny killer.
Kolejne utwory również bardzo dobre a ja wyróżniłbym z nich "Time Takes Us All", tytułowy z fajnym zwolnieniem w środku, "Mindrust" oraz najlepszy utwór na płycie, do którego również nakręcono ultraklimatyczny teledysk "The Groan Of Wind".
Muzycy jak to zwykle bywało zagrali bardzo dobrze i profesjonalnie, co do samych kompozycji to również nie spadli poniżej swojego wysokiego poziomu.
Ba, nawet moim zdaniem przeskoczyli poprzednią płytę.
Warto nadmienić, że na tej płycie w szeregach Kalmah zadebiutował klawiszowiec Marco Sneck.
Choć ja akurat nie uważam tej płyty za najlepsze dokonanie Kalmah, to według wielu "The Black Waltz" jest najlepszą w ich dorobku.

środa, 7 kwietnia 2010

Satyricon - Now, Diabolical (2006)


Cztery lata przerwy dzielą "Volcano" od kolejnego krążka zatytułowanego "Now, Diabolical".
Gdy ukazywał się ten krążek ciekawy byłem co tym razem stworzyli Satyr z Frostem.
O żadnym powrocie do klimatów z pierwszych trzech płyt raczej nie było mowy i byłem tego świadom. Nasuwały mi się natomiast pytania czy będzie to pójście w bardziej komercyjne rejony czy też zupełnie coś nowego, bo jak wiadomo po rewolucji na "Rebel Extravaganza", Satyrowi mogło coś całkiem nowego przyjść do głowy.
Prawda, jak to zwykle bywa, leży po środku.
Ponieważ na "Now, Diabolical" można odnaleźć dalsze podążanie ścieżką wypolerowanego i nowoczesnego black (?) metalu jaką obrali Norwegowie, utwory zyskały także na większej chwytliwości, więc klimatów znanych nam z "Fuel For Hatred" też można się tu spodziewać.
Trzy pierwsze utwory właśnie są takimi potencjalnymi hiciorami, które stały się gwoździem do trumny według ortodoksów i zarówno znakomitymi, bujającymi numerami dla ludzi otwartych na eksperymenty.
Dla mnie najlepszy z nich jest "The Pentagram Burns" i z tej bardziej przyswajalnej części płyty jest to mój ulubiony utwór. Jeśli chodzi o późniejsze utwory, to więcej już w nich chłodu.
Z tej drugiej strony, że tak się wyrażę najbardziej podoba mi się kończący płytę, miażdżący walec "To The Mountains", który "Black Lava" z poprzedniego nie przebił ale i tak mocno daje radę.
Co najważniejsze nad całością unosi się mrok, nie ma tutaj miejsca na wesołe zagrywki i optymizm. Czy to nadal black metal? Satyr w jednym z wywiadów wspominał, że black metal jest dla niego "szatańskim rock'n'rollem" więc niby wszystko się zgadza ;)

wtorek, 6 kwietnia 2010

Ensiferum - From Afar (2009)


Wydane dwa lata wcześniej "Victory Songs" było ostatnią płytą na jakiej grała na klawiszach Meiju Enho na kolejnej płycie Finów zagrał Emmi Silvennoinen.
Ta płyta jest moim zdaniem ciekawsza i lepsza od poprzedniej.
Po introdukcji prosto w ryj uderza nas tytułowy kawałek, niezwykle dynamiczny i mocarny, brzmi zupełnie jakby wyszedł spod ręki Jari'ego i mógłby się z powodzeniem znaleźć w repertuarze Wintersun.
Jak dla mnie bomba!
Idąc dalej jest równie ciekawie, oczywiście sporo tu skocznych folkowych melodyjek znanych z poprzednich płyt, ciekawych zagrywek obojętnie czy to klawiszowych czy też zagranych na różnych niekoniecznie "metalowych" instrumentach.
Wszystko jest jednak zagrane ciekawiej, z większą finezją i polotem niż na "Victory Songs".
Z dwóch najdłuższych pieśni na płycie lepsza jak dla mnie jest pierwsza część "Heathen Throne", najwięcej w niej chyba z utworów na płycie słychać Amorphisowych zagrywek.
Jednak całość brzmi zupełnie w stylu Ensiferum.
Kolejnym zaskoczeniem jest skoczny "Stone Cold Metal" gdzie w połowie utworu czujemy się niczym na dzikim zachodzie za sprawą gwizdania i skocznej melodyjki na banjo.
Ciekawe i zaskakujące rozwiązanie.
Przed wieńczącym płytę, najdłuższym utworem jakim jest "The Longest Journey (Heathen Throne pt. II) mamy intro "Tumman Virran Taa", które brzmi niczym utwór... Islandczyków z Tyr.
W każdym razie choć na początku kręciłem troszkę nosem tak potem przekonałem się do tej płyty i uważam ją za całkiem niezłą.

Bathory - Nordland I (2002)


Rok po wydaniu "Destroyer Of Worlds" ukazała się pierwsza część epickiego dzieła "Nordland".
Quorthon postanowił pójść na całość i poświęcić się klimatom epickiego viking metalu jakie zdobyły uznanie na płytach "Hammerheart", "Twilight of the Gods" lub też później "Blood On Ice".
Tej płycie najbliżej klimatycznie jest właśnie do "Blood On Ice".
Nawet okładka autorstwa Necrolorda przywołuje skojarzenia z tamtą płytą choć przedstawia coś zupełnie innego.
Muzycznie nie odstępuje tamtych rejonów ani o krok i mogłaby równie dobrze być wydana zaraz po "Blood On Ice". Wszystko mamy po staremu.
Mocarne męskie chóry, podniosła atmosfera, surowe brzmienie, akustyczne wstawki i różne odgłosy jak szum morza czy stukot końskich kopyt.
Najważniejsze jest to, że same utwory są na wysokim poziomie, z płyty bije niebywały klimat nie ma absolutnie żadnej siary.
Zaraz po klimatycznym intro mamy mocarny epicki utwór tytułowy, trwający ponad 9 minut lecz nie nudzący słuchacza ani przez moment.
Później do moich faworytów jeszcze zaliczam "Vinterblot" z niszczącymi chórami, doskonały akustyczny "Ring Of Gold" i epicki walec "Mother Earth Father Thunder".
Zresztą co do tego ostatniego utworu to jest on dla mnie niezwykle ważny ponieważ otworzył moje uszy na dźwięki proponowane przez mistrza Quorthona.
Innymi słowy przez ten utwór przekonałem się do twórczości Bathory. To jest oblicze Bathory jakie lubię najbardziej.

piątek, 2 kwietnia 2010

Korpiklaani - Tervaskanto (2007)



Rok później po poprzedniku ukazał się kolejny krążek tej zabawnej ekipy z Finlandii.
Jak można było zaobserwować na podstawie poprzednich krążków to jedyną zmianą w podejściu do tematu było częstsze pojawianie się utworów w języku ojczystym muzyków.
Muzyka nie zmieniała się absolutnie.
Tak jest też na czwartym z kolei albumie Korpiklaani.
Płytę otwiera zachęcający nas do wypitki najlepiej w cieniu drzew utwór "Let's Drink".
Jest to kolejny utwór, bez którego nie powinna się obejść żadna impreza w wiejskim klimacie.
Myślę, że do imprezowych szlagierów tej kapeli dołączy on od kopa.
Tytułowy utwór jest już znacznie szybszy ale buja również niemiłosiernie, podobna sprawa jest z kolejnym "Viima".
Zabawa potem trwa w najlepsze i słuchacz czuje się niczym na weselu, jeszcze lepiej gdy wlewane weń są kolejne dawki alkoholu ;)
Jakieś urozmaicenie dopiero dostaniemy w najwolniejszym utworze "Vesilahden Veräjillä", który jest moim zdaniem bardzo udany. Na sam koniec dostajemy absolutnego killera, instrumentalny i najlepszy utwór na płycie czyli "Nordic Feast".
Idealne podsumowanie. Jedyną rzeczą do jakiej mógłbym się przyczepić to małe zróżnicowanie materiału na tle poprzednich płyt.
Ale w sumie to nie musi przeszkadzać w tym wypadku.

Kalmah - Swampsong (2003)



W 2003 roku pojawił się kolejny, trzeci już album Finów z bagien.
Ponownie udało im się wysmażyć bardzo dobry krążek pełny znakomitych riffów, ciekawych melodii oraz charakterystycznego przepychu spowodowanego obracaniem się w różnych metalowych stylistykach.
Płyta zaczyna się od znakomitej melodii, która rozpoczyna pierwszy kawałek "Heroes To Us".
Jest to dynamiczny utwór dobrze sprawdzający się w roli otwieracza.
Kolejnym moim faworytem jest trzeci "Cloned Insanity" gdzie to gitara wygrywa bardzo fajną i nośną melodię, chyba nawet jest to według mnie najlepszy kawałek na tej płycie.
W zasadzie przez połowę płyty zespół obraca się raczej w heavy metalowych tempach i dopiero w utworze "Bird Of III Omen" pojawiają się blasty i szybsze tempa.
Dalsza część płyty buja raz bardziej, raz mniej a kończący płytę "Moon Of My Nights" jest jak dla mnie całkowitym zaskoczeniem i różni się znacznie od materiału zaprezentowanego wcześniej na tej płycie i nie tylko.
Głównie chodzi mi tutaj o inspirowane gotyckim rockiem brzmienia.
Wyszło to ciekawie przy czym zachowane zostały charakterystyczne dla Kalmah pierwiastki.
Ogólnie dobra rzecz lecz chyba jest to krążek Kalmah, do którego wracam najrzadziej.