czwartek, 7 marca 2013

King Diamond - Voodoo (1998)

Tym razem Król zabrał nas w podróż do Luizjany. Akcja toczy się w 1932 roku na północ od Baton Rouge. Rodzinka Lafayette wprowadza się do starego kolonialnego domu, gdzie oczywiście straszy i to nie byle kto a duch dawnego kapłana voodoo, niejakiego Jeana Le Noire'a. W dodatku na włościach mieści się stary cmentarz voodoo. Nowo przybyła rodzinka oczywiście niezbyt jest zadowolona z tego faktu i postanawia coś z tym zrobić, lecz na przeszkodzie stoi służący Salem, który jest wyznawcą kultu. Z czasem na kolejnych członków rodziny padają rozmaite klątwy powodujące różne zdarzenia... Co do muzyki zawartej na krążku, to nie odbiega ona jakoś szczególnie zarówno muzycznie jak i klimatycznie od poprzedniej płyty. Myślę też, że jest na podobnym poziomie lub nawet ciut lepsza. Z powodów czysto subiektywnych tematyka tekstów jest dla mnie ciekawsza niż poprzednio. Poza tym w niektórych momentach fragmenty tekstów połączone z muzyką wbijają się jak nóż w ciało i zajebiście zapadają w pamięć. Przykłady? "And when the moon is full and white, You can hear the drums of voodoo echo in the night...", "Drink, drink girl, drink the chicken's blood, Drink, drink girl, drink and feed the God!" czy zajebisty, spokojny początek do utworu "One Down Two To Go", sielankowo zaśpiewany przez mistrza by później przerodzić się w morderczy heavy metalowy kawałek. Zresztą refren do tego kawałka to jeden z moich ulubionych jeśli chodzi o tego wykonawcę. Za każdym razem gdy go słucham, to aż chce się śpiewać z Królem "You used to be so beautiful, but now you're gonna die". Jednak im bliżej do końca płyty to ciśnienie już opada. Jeśli chodzi o takie tam ciekawostki, to na płycie zagrał inny bębniarz niż na "The Graveyard", mianowicie John Hebert. I poza tym jak spojrzy się na okładkę to od razu wracają miłe wspomnienia związane z płytą "Them".