piątek, 29 grudnia 2017

Artch - Another Return (1988)


Norwegia nie jest krajem znanym z wielu zespołów klasycznie heavy metalowych lub power metalowych a już tym bardziej grających amerykańską odmianę tego podgatunku.
Kiedyś przy okazji płyty Gardenian "Soulburner" wspominałem o gościnnym udziale wokalisty, który miał barwę głosu podobną do Bruce'a Dickinsona.
Ten wokalista to pochodzący z Islandii Eric Hawk (właściwie Eirikur Hauksson) a najbardziej znanym zespołem w jakim występował był właśnie norweski Artch.
W 1988 roku ukazał się debiutancki album tej formacji zatytułowany "Another Return".
Materiał zawarty na tym albumie jest solidny, lecz nie sprawił abym chciał do niego częściej wracać.
Jak wspominałem na samym początku muzycznie to okolice klasycznego heavy metalu czy US power metalu, typowych dla lat 80-tych.
Słychać tutaj granie miejscami podobne do Liege Lord, bo wokal bardzo podobny jest do Dickinsona a co za tym idzie też do wokaliz Joe Comeau z płyty "Master Control" wydanej co ciekawe w tym samym roku co omawiany album.
Szczególnie słychać to w utworze "Power to the Man".
Słyszymy też trochę Metal Church i klimatów podobnych do Crimson Glory czy Fates Warning, oczywiście z wokalem pod Bruce'a.
Do ciekawszych momentów na płycie można zaliczyć jeszcze balladę "Where I Go" gdzie usłyszymy pobrzmiewające echa "Watch The Children Pray", marszowym "Loaded", który mógłby się pojawić na przykład na takim "Dehumanizer" Black Sabbath.
Podsumowując materiał solidny ale bez rewelacji, fani US powera i Bruce'a Dickinsona mogą sprawdzić z ciekawości.

czwartek, 28 grudnia 2017

Immaculate - Atheist Crusade (2010)


Kilka razy pisałem tutaj o zespołach z tak zwanej Nowej Fali Old Schoolowego Thrash Metalu.
Moje zdanie na temat tej inwazji muzycznej nie różni się zbytnio od powszechnie panujących opinii.
Mianowicie trzeba być chyba wyjątkowym zapaleńcem thrash metalu żeby przebić się przez morze nowych kapel w większości grających oklepany do bólu materiał,
gdzie usłyszenie na płycie riffów, które nie zostały zajebane jakiemuś znanemu zespołowi graniczy z cudem.
Przebić się i znaleźć coś naprawdę wartego uwagi, na więcej niż jedno lub max kilka przesłuchań.
Wiadomo czasy są jakie są, ciężko jest na nowo proch wynaleźć.
Ale ja dziś nie o byciu mega kreatywnym i innowacyjnym.
Tym razem na tapetę wezmę szwedzki zespół Immaculate i ich drugi album "Atheist Crusade".
Zespół ten odróżnia się od tabunów nowych kapel thrashowych oprócz tego, że nie ma na okładce obrazku autorstwa znakomitego Eda Repki tym, że także nie gra oklepanego thrashu pod Exodus, Testament, Slayer (wpisz dowolny zespół z górnej półki podgatunku).
Muzyka zespołu z Uppsali jest bardziej skomplikowana i urozmaicona smaczkami technicznymi, nie uciekając jednak w modernę i plastik.
Tempa są przeważnie szybkie, riffy są precyzyjne, skutecznie prą do przodu i tną jak piła łańcuchowa.
Nad wszystkim góruje wysoki i drapieżny wokal Miki Eronena.
Szybko, zadziornie, technicznie i wysoki wokal... Do tego thrash metal...
Powinny nam od razu przyjść do głowy takie nazwy jak Realm, Toxik czy umiarkowanie Watchtower.
Immaculate jest właśnie takim zespołem, którego pośród nowej fali starego thrashu szukali fani wymienionych przeze mnie kapel.
Na szczęście barwa głosu Miki Eronena nie jest aż nadto irytująca i jeśli kogoś nie drażnią wokale w Realm lub Toxik, to nie będzie problemu.
Wisienką na torcie i pewnego rodzaju odskocznią jest bardzo dobrze wykonany cover Fates Warning.
Na warsztat Panowie wzięli chyba najbardziej znany ich kawałek mianowicie "The Apparition" i kto słyszał ten numer w oryginale ten wie co w nim wyprawia wokalista John Arch.
Mika Eronen spokojnie daje sobie radę nie przynosząc wstydu czy popadając w groteskę.
Wiadomo jak to często bywa z powrotami po latach starych kapel.
Rzadko bywa, że nagrywają coś porządnego na miarę wczesnych dokonań.
Zdecydowanie popieram podejście do sprawy jakie mają goście z Sacred Reich.
Grają koncerty, bo ewidentnie lubią, lecz nie mają zamiaru (przynajmniej jak na razie) nagrywać nowego materiału.
Oczywiście nie bronię starej gwardii nagrywać nowej muzyki, jeśli tylko uważają, że czują się na siłach (a nie robią tego na siłę dla pieniędzy).
Każdy, kto ma szczere podejście do muzyki, gra ją nie "pod kogoś" tylko dla swojej satysfakcji, a jak się komuś przy okazji spodoba, to też spoko.
W każdym razie w obliczu sytuacji, gdy ktoś mógłby czuć się zawiedziony formą starych zespołów warto sięgnąć po młode, nowe kapele, które odwołują się do twórczości legend i robią to dobrze.
A takim zespołem zdecydowanie jest Immaculate.
Pozostaje mieć nadzieję, że ich dyskografia studyjna nie skończy się na "Atheist Crusade" i dalej będą kroczyć tą ścieżką.

środa, 27 grudnia 2017

Ghost - Opus Eponymous (2010)

Odkąd zacząłem korzystać z Facebooka zauważyłem ciekawe zjawisko.
Gdy jest na coś "hype" to wtedy ludziska wrzucają jakieś filmiki, memy i tym podobne związane z tematem rzeczy na tak zwaną tablicę.
Dla przykładu "hype" na piosenkę Gotye - Somebody That I Used To Know, nowy odcinek "Gry o Tron", "The Walking Dead", "Wikingów" czy "Starych Warsów" i masa rzeczy z tym związana lub też kazanie jakiegoś nawiedzonego księdza.
Pewnego razu wszedłem sobie na Fejsa i zauważyłem, że sporo ludzi umieszcza kawałki zespołu Ghost.
Kto mnie zna ten wie, że jestem człowiekiem, który raczej nie płynie wraz z nurtem i nie jara się tym co wszyscy.
Przykład związany z Ghost był o tyle inny od powyżej przeze mnie przytoczonych, że kawałki te nie były umieszczane przez 80% moich znajomych a przez pewne grono.
Było to rzecz jasna przy okazji wydania ich pierwszej płyty "Opus Eponymous".
Zaintrygowany tym faktem postanowiłem sprawdzić co to ten szwedzki Ghost.
Okazało się, że ten owiany tajemnicą projekt (to już nie tylko ksywy i corpsepainting jak kiedyś ale tym razem jeszcze maski, kaptury i totalna konspiracja kto jest kim) gra całkiem ciekawą i oryginalną muzykę, która łączy rzeczy z pozoru nie do połączenia. 
Teraz zapewne każdy czytający ten wywód wie co to za kapela i przynajmniej raz choćby przypadkowo słyszał jakiś ich utwór lub widział teledysk.
Ci bardziej wnikliwi znają lub domyślają się zapewne personaliów muzyków biorących udział w przedsięwzięciu, już nawet nie samego głównodowodzącego, wokalisty Papy Emeritusa. 
Gdy po raz pierwszy usłyszałem, któryś z ich utworów, moją uwagę przykuło połączenie popowych melodii z dyskretnym (mniej lub bardziej) riffowaniem w stylu Mercyful Fate oraz okultystyczną tematyką tekstów.
Wyobrażacie sobie mieszankę The Beach Boys, Mercyful Fate i Blue Oyster Cult podlaną psychodelicznymi klawiszami?
Ja też sobie wcześniej nie wyobrażałem. Do tego te teksty...
Wokal trupiego papieża jest gładki, czysty i przyswajalny nawet fanom dużo lżejszych brzmień (z kolei niektórzy fani dużo cięższych odmian metalu mogą go uznać za zbyt "pedalski").
Zresztą ten pop to głównie siedzi w wokalu i chwytliwości kompozycji.
Dla mnie klimat stworzony przez Papa Emeritusa I oraz Bezimiennych Ghouli jest arcyciekawy i oryginalny.
Do brzmienia jakie ukręcono w studio nie mam żadnych zastrzeżeń.
Debiut został wydany przez wytwórnie Rise Above Records słynącą z psychodelicznych i doomowych klimatów i choć bezpośrednio muzyka Ghost nie odnosi się do tych podgatunków, to moim zdaniem do ich katalogu w jakiś tam sposób pasuje.
Na płycie znajduje się 9 utworów, z czego początek i koniec płyty spinają utwory instrumentalne.
Do największych hiciorów zaliczyłbym "Con Clavi con Dio", "The Ritual" (po prostu zajebistość!), "Elizabeth" oraz "Stand by Him".
Potem trochę już emocje opadają ale i tak refreny "Satan Prayer" czy "Prime Mover" długo nie chcą opuścić głowy.
Patrząc na specyficzną otoczkę wokół tego zespołu można by było powiedzieć, że to kolejna kapela, której image przykuwa większą uwagę niż muzyka.
W tym przypadku jednak tak nie jest.