niedziela, 29 listopada 2009

Grave - You'll Never See (1992)



Drugi album ekipy z Gotlandii powstał szybciutko bo już rok po wspaniałym i łamiącym kości debiucie.
Zmian w zasadzie nie uświadczymy, wszystko brzmi ciężko i brudno jak przystało na stary dobry szwedzki death, wokale z paszczy Jorgena Sandstroma oraz wspomagającego go Oli Lindgrena są absolutnie niszczące i zajebiste.
Tempa w stosunku do debiutu się w zasadzie nie różnią bo nadal mamy naparzankę do przodu, z zajefajnym riffowaniem.
Jedynie mam wrażenie, że materiał jest słabszy od debiutu.
Ale nie jest to jakaś straszna przepaść bo słucha się tego znakomicie i chociażby dla takich killerów jak "Brutally Deceased" czy "Christi(ns)anity" warto jest płytę odpalić.
Szczególnie ten pierwszy skutecznie miażdży genitalia.

Storm - Nordavind (1995)



Znani black metalowcy z Norwegii czyli Satyr i Fenriz postanowili założyć projekt, gdzie przerobili norweską muzykę ludową na metal.
Krok bardzo odważny i ciekawy.
Do współpracy namówili także koleżankę Kari Rueslåtten znaną też z The 3rd And The Mortal, która odpowiedzialna jest za żeńskie zaśpiewy.
Satyr charczy w swoim stylu a pan Fenriz oprócz walenia w gary śpiewa czystym, charakterystycznym dla siebie i podniosłym głosem.
Wyszło to wszystko bardzo przekonywująco i ciekawie, przez co płyta stała się z miejsca materiałem kultowym.
Począwszy od intra zwiedzamy lasy, góry i doliny Skandynawii wraz w naszymi bohaterami, na outro kończąc.
Najbardziej z całości wybijają się jak dla mnie "Mellom Bakkar Og Berg" oraz "Oppi Fjellet".
W "Noregsgard" słyszymy riff, który pojawił się również w utworze Darkthrone "Quintessence".
Każdy szanujący się fan folku czy viking metalu powinien to znać.

Thunderstone - Evolution 4.0 (2007)


Ewolucja tego zespołu trwa nadal.
Finowie definitywnie skończyli ze Stratopodobnymi rytmami, poszli bardziej w stronę melodic metalu, bardziej ich muza zaczęła kojarzyć się z takim Masterplan i moim zdaniem to lepiej.
Pasi Rantanen zdecydowanie pokazuje tutaj lepszą klasę, do takiej muzyki jego głos jest bardziej stworzony.
Jeszcze mniej tutaj wesołych melodyjek a płyta jest bardziej dojrzała i mroczna w niektórych momentach.
Jest też spokojniej i rzekłbym dojrzalej, choć ich poprzednia płyta "Tools Of Destruction" już była bardzo dojrzała i przemyślana.
Zespół pokazał, że ma twarde jajca i wie czego chce.
Zastrzegam przy tym, że materiał nie łapie od razu i jednak trzeba go trochę pomęczyć aby w pełni go zrozumieć i żeby zaskoczył.
Potem można już chłonąć znakomite melodie i zagrywki. Udana płyta.

At The Gates - Terminal Spirit Disease (1994)


W 1994 roku nadeszły zmiany w ekipie At The Gates. Ukazał się mianowicie materiał będący nowym obliczem tegoż zespołu, dla jednych jest to początek końca a dla innych w tym mnie prawdziwy rozkurw. Niepewna jest także kwestia tego jak traktować to wydawnictwo, czy jest to EP-ka czy też pełny album? Bo przecie prócz nowych numerów mamy też starsze rzeczy w wersji "na żywo". Jedno jest pewne, materiał ten kopie w dupsko jak należy.
Całość zaczyna się od dźwięku skrzypiec, czyżby więc powrót do grania z debiutu?
Nie bardzo, całość jest zagrana ze znacznie lepszą techniką i finezją, pojawiają się oprócz charakterystycznych, melodyjnych i miażdżących torbę riffów ATG także cięte riffy.
Wokal Lindberga brzmi jak zwykle, czyli jakby go obdzierali ze skóry.
Pojawił się też bardzo klimatyczny i zajebisty przy tym utwór instrumentalny "And The World Returned" gdzie to też pogrywają skrzypeczki.
Wszystkie premierowe numery miażdzą moszne. Polecam, mus dla fanów melodic deathu.

Satyricon - Volcano (2002)



Minęły 3 lata od przełomowego i wywołującego skrajne wśród fanów emocje albumu "Rebel Extravaganza" i Satyr wraz z nieodłącznym kompanem Frostem nagrali kolejny krążek.
Owa płyta jest rozwinięciem patentów z poprzedniego krążka z jednej strony a też jest czymś nowym z drugiej. Nie mieliśmy bowiem jeszcze w ich dyskografii takiego bujającego i wręcz rockowego numeru "Fuel For Hatred".
Pojawiły się przez to zarzuty o pójście w stronę komercji, sprzedanie się.
Sytuacje pogorszył fakt, że teledysk do tego numeru był często dosyć emitowany w MTV (na pewno częściej niż "Mother North").
Szczerze mówiąc mam na to wyjebane.
Nagrali taki materiał jaki chcieli, o powrocie do czasów "leśnych" raczej nie było mowy.
Pojawiły się też oprócz zgrzytów dobre kawałki takie jak "With Ravenous Hunger" czy "Suffering The Tyrants".
Co najważniejsze jest też walcowaty i monumentalny, jeden z najlepszych kawałków Satyricon, wieńczący płytę "Black Lava".
Nie jest źle ale jak dla mnie do podniety jednak trochę brakuje...

piątek, 27 listopada 2009

Bathory - Hammerheart (1990)


"Hammerheart" to kolejny kamień milowy w historii metalu stworzony przez Quorthona, człowieka, który był i jest nadal postacią legendarną i kultową na scenie metalowej.
Człowiek, który dołożył swoje przysłowiowe trzy grosze do rozwoju black metalu tym oto krążkiem przyczynił się w ogromnej mierze to stworzenia stylu zwanego później viking metalem.
O ile na poprzedniej płycie pojawiały się już zalążki nowego stylu w postaci "A Fine Day To Die" czy "Blood Fire Death" a nawet na płycie "Under The Sign Of The Black Mark" w postaci numeru "Enter The Eternal Fire", który jest jak dla mnie pierwszym epickim kawałkiem Bathory, tak teraz mamy do czynienia z kompletnym dziełem tworzącym nowy podgatunek metalu.
Jest to gatunek oparty na wpływach epicko grających zespołów metalowych plus swoista atmosfera wypracowana przez mistrza Quorthona wraz z klimatycznymi wstawkami z odgłosami życia na wsi, końskich kopyt lub ptasich śpiewów.
Bardzo ważnymi czynnikami są klimatyczne męskie chóry, gitary akustyczne oraz... czysty wokal Quorthona. Ten ostatni czynnik, wcześniej odpędzający mnie od Bathory teraz nie sprawia mi żadnych problemów. Wokal mistrza nie jest najwyższych lotów ale najważniejsze, że partie odśpiewane są z pasją i dają odpowiedni klimat. Kult i klasyka dla fanów epickiego grania i viking metalu.

Candlemass - Nightfall (1987)


W 1987 roku ukazał się drugi album tej szwedzkiej formacji, która zrewolucjonowała gatunek i zdefiniowała pojęcie doom metalu.
Tym razem nagrali rzecz lepszą niż i tak dobry debiut.
Do ekipy dołączył Messiah Marcolin i to z nim w składzie nagrano ten krążek.
Wokale tego grubiutkiego koleżki z zajebistym fryzem w szacie mnicha są na tym albumie po prostu ROZKURWIAJĄCE!
Znany wcześniej z występów w formacji Mercy wokalista dodał tej muzyce niezwykłego kolorytu.
A miał do czego śpiewać bo cześć instrumentalna jest równie wybitna.
Z bezdyskusyjnymi killerami "Mourner's Lament" i "Bewitched" na czele.
Jest też kilka przerywników/utworów instrumentalnych, w które wlicza się intro, niepotrzebny moim zdaniem przerywnik "Codex Gigas", metalowa wersja "Marszu Żałobnego" Chopina oraz wieńczący płytę instrumentalny "Black Candles" autorstwa Mike'a Wead'a.
Oprócz mrocznych i miażdżących przy tym walców mamy też szybszy numer "Dark Are The Veils Of Death".
Brzmienie lepsze niż na debiucie, tu i ówdzie pojawiają się różne ozdobniki i uważny słuchacz, wczuwający się w muzykę z pewnością je odnajdzie.
Ciężko mi jest stwierdzić czy to najlepsza płyta Candlemass ale na pewno jest jedną z lepszych.
Wątpliwości co do tego, że jest jedną z najlepszych w historii metalu być raczej nie powinno.

środa, 25 listopada 2009

Eucharist - Mirrorworlds (1997)



Minęły 4 lata później od nagrania świetnego "A Velvet Creation", zmienił się nieco skład mianowicie zespół opuścili gitarowy Thomas Einarsson i basista Tobias Gustafsson.
Skład uszczuplił się do trio i rolę basisty przejął nowy muzyk Martin Karlsson.
Śpiew Johanssona na "Mirrorworlds" uległ zmianie na bardziej krzykliwy, brzmienie tym razem nieporównywalnie lepsze od tego z debiutu oraz muzykę tym razem można nazwać już bardziej rasowym melodic death metalem gdyż mniej tu agresji czy brutalności z debiutu a więcej melodii.
Z "morbidowymi" motywami nie zerwali gdyż w utworze "Demons" można usłyszeć riff znany nam z jednego ze starszych numerów Trey'a i spółki.
Dodatkowo mamy też dwa utwory instrumentalne.
Jeden znakomity, melodyjny tytułowy oraz drugi bardziej już odjechany "In Nakedness".
Kolejna bardzo dobra płyta Eucharist choć już tym razem nieco inna bajka.
Polecam.

Korpiklaani - Tales Along This Road (2006)


Dyskografia Leśnego Klanu rośnie jak grzyby po deszczu.
Rok później po "Voice Of Wilderness" ukazał się kolejny album folk metalowców z Finlandii pod dowództwem imć Shamana zwany "Tales Along This Road".
Korpiklaani zadbali po raz kolejny by fani dostali w łapska bardzo dobrą porcję skocznych, wesołych i klimatycznych utworów.
Tutaj mamy kilka żelaznych, imprezowych hitów takich jak "Happy Little Boozer" czy "Under The Sun" z ultranośnymi refrenami, fajny melodyczny "Tuli Kokko" oraz co ciekawe utwór przedstawiający oblicze zespołu o tytule... "Korpiklaani".
Doczekaliśmy się go dopiero na trzecim albumie.
Jak zwykle dobra muzyka do biesiady przy piwku.

Noumena - Anatomy Of Life (2006)


Ostatnia jak dotychczas płyta tego zespołu ukazała się w 2006 roku i nie przyniosła większych zmian w stylistyce.
Jednak poziom po dwóch poprzednich krążkach nieco spadł i mamy do czynienia ze słabszym materiałem, nie ma już takich majstersztyków na miarę "The Great Anonymous Doom" czy "Bleakest Essence".
Oczywiście w sferze melodyjnych zagrywek gitarowych oraz wokalu zmian tutaj nie uświadczymy, śpiewają gościnnie ci sami wokaliści co na "Absence".
Do moich faworytów należą "Misantropolis" (który jest wykorzystywany w fińskim serialu telewizyjnym "Äijät"), "Burden Of Solacement", "Monument Of Pain" i "Marionettes".
Styl został więc zachowany jednak jest słabiej niż poprzednio.

Ebony Tears - Evil As Hell (2001)


Szwedzi z Ebony Tears tak bardzo kochali At The Gates, że w zasadzie na swoich płytach wręcz śledzili poczynania swoich rodaków i w przy okazji mentorów.
Ostatnio na płycie "A Handful of Nothing" mieliśmy metal w klimacie ostatnich wydawnictw ATG, kojarzący się na ten przykład z "Slaughter of the Soul" a teraz na kolejnej "Evil As Hell" mamy granie w stylu... The Haunted, czyli nowo powstałej na gruzach At The Gates kapelki braci Bjorler.
Można nawet powiedzieć, że brzmi to totalnie jak odpady z sesji The Haunted.
Dlatego odpady, bo o ile lubiłem poprzednie wydawnictwa Ebony Tears tak ta płyta nie przekonuje mnie prawie w ogóle.
Doceniam umiejętności bo nagrać taki materiał na pewno łatwo nie jest lecz przydałaby się jeszcze odrobinka własnej inwencji twórczej, coś zaskakującego a nie tylko samo zasuwanie do przodu.

At The Gates - With Fear I Kiss The Burning Darkness (1993)


Szybko, bo już rok po debiucie panowie z At The Gates wydali kolejny krążek, którego zatytułowali "With Fear I Kiss The Burning Darkness".
Tym razem zasprzestali z korzystania skrzypiec by urozmaicić swoją muzykę i mamy tutaj w zasadzie rozwinięcie stylu z debiutu z tą różnicą, że nie uświadczymy już pitolenia na skrzypeczkach. Klimat i brzmienie w zasadzie podobne, riffy moim zdaniem tym razem bardziej zdecydowane i kompozycje wydają się być ciut bardziej przemyślane.
Lindberg zdziera oczywiście gardło w swoim stylu i nie ma tutaj żadnych kompromisów czy prób udziwnień wokalnych.
Do najlepszych kawałków bym zaliczył "Raped By The Light of Christ" i "Primal Breath".
Z ciekawostek można dodać, że "chórki" tutaj robił niejaki Matti Karki (gdzie śpiewa(ł) to chyba wszyscy fani szwedzkiego death metalu wiedzą).

poniedziałek, 23 listopada 2009

King Diamond - Abigail (1987)


To już drugi w kolejności album Diamentowego Króla po rozbracie w Mercyful Fate.
King postanowił nagrywać pod własnym szyldem czego pierwszym dowodem był "Fatal Portrait", teraz nagrał drugą płytę, która jest tym razem jednocześnie koncept-albumem.
Historia zawarta na "Abigail" jest już kultowa, opowiada o parze małżonków Jonathanie LaFey i Miriam Natias, którzy przeprowadzili się do starej posiadłości, którą Jonathan odziedziczył w spadku po swoim krewnym.
Po drodze do posiadłości spotykają jeźdźca, który ostrzega ich aby jednak się nie udawali do posiadłości.
Lecz para olewa jego ostrzeżenia i potem gdy ów małżonkowie osiedli w posiadłości zaczyna się prawdziwa jazda...
Co do warstwy muzycznej to jest to w zasadzie kontynuacja drogi obranej na pierwszej płycie lecz z lepszym brzmieniem i bardziej w moim odczuciu przemyślana.
Jest to lepsza płyta od debiutu i jedna z najlepszych jakie wydał King.
Kamień milowy horror metalu i klasyka heavy metalu.

Bathory - Blood Fire Death (1988)



Rok później po poprzedniej płycie światło dzienne ujrzało kolejne dzieło Bathory.
Płyta, która po raz kolejny wywołała sensacje w metalowym światku.
O ile poprzednie krążki były bardzo nowatorskie i wnosiły sporo do rozwoju metalu tak teraz po raz kolejny Quorthon udowodnił, że to on ustala wytyczne.
"Blood Fire Death" to płyta niezwykle ważna dla black metalu i uwaga... viking metalu.
Wokal na tej płycie jest nadal jadowity, Quorthon śpiewa w tym stylu co poprzednio więc jest to z pewnością spoiwo łączące tą płytę z nurtem black metalowym, tak poza tym sporo mamy tutaj thrashu, słyszę nawet inspiracje Kreatorem w takim "Pace 'till Death" (no i Venom przez melodyjke z "Teacher's Pet" na starcie ;)).
Ktoś się zapyta "gdzie więc viking metal?".
Ano viking metal mamy w epickich "A Fine Day To Die" czy utworze tytułowym. Ponadto introdukcja do płyty w postaci "Odens Ride Over Nordland" jest wstawką jakich pojawi się więcej na późniejszych krążkach jak i na innych z nurtu viking metalowego.
Płyta zróżnicowana i ciekawa, przez wielu uznawana za najlepszą płytę Bathory.

poniedziałek, 16 listopada 2009

Hexenhaus - Dejavoodoo (1997)

Kolejna płyta Szwedów ukazała się 6 lat później, spowodowane to było też tym, że Mike Wead był zaangażowany wówczas w kilka różnych przedsięwzięć np. nagrywał płyty z Mercyful Fate oraz z Leifem z Candlemass dla ich wspólnego projektu Abstrakt Algebra.
W każdym razie wrócili i nagrali płytę brzmiącą już o wiele lepiej, wykorzystali nowsze standardy nagrywania i zawierającą bardzo wymagającą dawkę metalu.
Z płyty na płytę ich muzyka stawała się coraz bardziej złożona i skomplikowana, tak jest też na tym long play'u.
Wokalista Lundin spisuje się bardzo dobrze, pełno jest też (jak zwykle zresztą) solowych popisów.
Dla jednych może to być przerost formy nad treścią a dla innych bardzo ambitna sztuka wyższych lotów.
W każdym razie talentu muzykom odmówić nie można, bo pod względem wykonania muzyka jest nieprzeciętna.
Utwory tym razem trwają dłużej niż zazwyczaj i mamy aż trzy rozbudowane kolosy.
Oprócz nich jest też ciekawy, niemal doomowy "From The Cradle To The Grave", jest też również tytułowy instrumental oraz intro, które nawet fajnie wprowadza w nastrój płyty.
Z kolosów najbardziej udany zamykający płytę, orientalnie brzmiący "Rise Babylon Rise".
Dupy nie dali, lecz nie każdemu może przypasić taka muzyka.
Fani bardziej ambitnego podejścia do grania metalu nie powinni być zawiedzeni.

niedziela, 15 listopada 2009

Thunderstone - Tools of Destruction (2005)


Finowie z Thunderstone przy okazji trzeciej płyty postanowili zerwać z dotychczasowym jechaniem pod Stratovariusa z normalnym wokalem i aby podkreślić pozycję zespołu nagrali krążek dla nich przełomowy i rewolucyjny.
Nagrali płytę dojrzałą, mroczną i po prostu mocniejszą.
Brak tu speedujących galopadek na podwójnej stopie jak "Let The Demons Free", całość jest utrzymana raczej w średnich tempach lub wolniejszych, choć zdarzają się mocniejsze heavy metalowe petardy jak "Feed The Fire" lub "Without Wings".
Singlowy "Tool of the Devil" również bardzo dobry, wywołujący skojarzenia z Masterplan.
No właśnie... Całość brzmi mi tu bardzo podobnie do Masterplan, wokal Rantanena może też się kojarzyć z Jornem.
Nie jest to absolutnie zarzut bo akurat uważam Masterplan za bardzo dobry zespół, jak też widać w pewnym stopniu wpływowy na rozwój melodyjnego metalu.
Panowie pokazali również gest i ostatni numer "Land of Innocence" zadedykowali nieżyjącemu już niestety Dimebagowi Darrelowi z Pantery.
Bardzo dobra płyta i godna polecenia fanom dojrzalszego i ambitniejszego podejścia do melodyjnego powerka czy heavy.

Heavy Load - Stronger Than Evil (1983)


Szybko bo już rok po poprzedniej płycie wyszła kolejna, zatytułowana "Stronger Than Evil".
Jest to nic innego jak rozwinięcie pomysłów z poprzedniej płyty, brzmienie bardzo podobne, wokalnie również, tylko całość jawi mi się mniej przebojowa niż poprzednio.
Mam też wrażenie, że panowie dołożyli też nieco ciężaru i mocy, wyszło to całkiem przyzwoicie.
Nie ma tutaj już ckliwych refrenów jak w "Take Me Away" z poprzedniej płyty, imprezowy charakter znajduje się na pewno w "Saturday Night" lecz jest to numer zdecydowanie heavy metalowy.
Nie zabrakło również epickości, ta pobrzmiewa w "Singing Sword" i bardziej zdecydowanie w "Roar of the North".
Co ciekawe w dwóch numerach gościnnie zagrał Phil Lynott znany wszystkim fanom hard rocka i heavy metalu z Thin Lizzy. Są to utwory tytułowy oraz "Free".
Nie wiem jak doszło do współpracy ale liczy się sam fakt.
Tej płyty z pewnością nie mogą się wstydzić i pozostaje się cieszyć, że ten kultowy zespół pozostawił po sobie tak dobrą spuściznę.

Amorphis - Skyforger (2009)


Przyznam szczerze, że z niecierpliwością oczekiwałem na premierę tego krążka.
W końcu to "Eclipse" z Joutsenem za sitkiem sprawiło, że przejrzałem na oczy i zainteresowałem się tym zespołem bo wcześniej byli mi obojętni.
Zwłaszcza, że "Eclipse" było ciekawą i bardzo dobrą płytą. Na "Silent Waters" była podobna konwencja lecz sam materiał wydawał mi się już słabszy.
Po "Skyforger" spodziewałem się raczej kontynuacji obranego kierunku choć też byłem świadomy, że Amorphis to zespół poszukujący i mogą mnie też zaskoczyć czymś nowym, niestandardowym dla ich twórczości. Jak się w końcu okazało?
Ano okazało się, że nagrali materiał bardzo podobny do poprzednich dwóch lecz z większą dawką chwytliwości. Im częsciej tego słuchałem tym więcej utworów mi się podobało i teraz spokojnie mogę stwierdzić, że na płycie nie ma słabego numeru.
Nie ma też utworów bliźniaczo podobnych (przynajmniej ja ich nie dostrzegam).
W każdym mamy coś ciekawego, obojętnie czy są to "radio friendly songs" jak singlowy "Silver Bride" czy "From The Heaven of My Heart", klimatyczny "Highest Star" z fletem, na którym gra gościnnie Sakari Kukko, dynamiczny "Sky Is Mine", otwierający i zarazem najbardziej rozbudowany na płycie "Sampo", miażdżący walec "Majestic Beast" kojarzący się z "Perkele (The God of Fire)" z płyty "Eclipse" i piękny, spokojny "My Sun".
Numer tytułowy zawiera wszystko co w Amorphis najlepsze, można powiedzieć, że to taka kwintesencja ich stylu.
Mamy spokojny wstęp, dynamiczny i chwytliwy refren, zwolnienie i mocniejszy akcent na koniec z growlem i żeńskimi chórkami w tle.
Akurat początek i zakończenie tego kawałka są jak dla mnie wyjebiste.
Jest to moim zdaniem najlepsza płyta z Joutsenem na wokalu.
Mam nadzieję, że wielu ludzi sięgnie po tą pozycję bo uważam, że naprawdę warto.
W sumie to fajna płyta na początek znajomości z tym zespołem.

Hammerfall - Chapter V: Unbent, Unbowed, Unbroken (2005)


Po dość dobrze przyjętym i w pewnym, jakimś tam sensie przełomowym dla tego zespołu "Crimson Thunder" Hammerfole poszli za ciosem i nagrali płytę baaaardzo podobną brzmieniowo i stylistycznie do poprzedniczki.
Była nawet mowa o obraniu nowego kierunku i coś w tym jest bo w sumie od momentu wydania "Crimson Thunder", wyprzedzając nieco fakty, zespół wydawał bliźniaczo podobne do siebie płyty.
Gorzej z tym, że te kolejne płyty jakoś nie mogły przebić w moim odczuciu wspomnianego krążka.
Tak jest też z "Chapter V".
Jak już mówiłem w kwestii brzmienia, kultury gry i podejścia do tematu nie zmieniło się NIC.
Okładka nawet autorstwa tego samego rysownika co na "Crimson Thunder" tyle, że tym razem bardziej mroźna.
W kwestiach muzycznych jak już mówiłem jest słabiej niż na poprzedniczce ale do plusów zaliczam znakomity, chwytliwy i singlowy "Blood Bound", judasowy "Fury Of The Wild", typowe dla nich rycerskie "Hammer Of Justice" czy "Born To Rule" (Accept!) oraz epicko zajeżdżający "The Templar Flame".
Z ciekawostek w ostatnim utworze "Knights Of The 21 Century" udziela się wokalnie Cronos z Venom.

Glittertind - Mellom Bakkar Og Berg (2002)


Debiut tego projektu, którego głównodowodzącym jest Torbjorn Sandvik został nagrany w 2002 roku i zawiera całkiem zgrabną mieszankę nordyckiego folku i metalu podlaną dosyć obfitą ilością punkowego sosu.
W zasadzie ta płyta jest definicją stylu Glittertind, późniejsze płyty obracają się raczej w podobnych klimatach.
Mamy tutaj stare norweskie pieśni jak tytułowy "Mellom Bakkar Og Berg" czy radosne kawałki, idealne do hasania po łąkach jak "Norge I Rødt, Hvitt Og Blått".
Wszystko jest ogólnie bardzo fajne, skoczne, bujające, idealne na popijawę w plenerze jednak mankamentem jedynym i w zasadzie dosyć poważnym jest wokal szefa zespołu.
Gość się stara lecz niekiedy wchodząc w bardziej wysokie rejestry jego wokal jest nieznośny.
Po prostu nie daje rady, choć w tytułowym wokale akurat niszczą obiekty.
Utwór tytułowy, przeróbka tradycyjnej pieśni norweskiej w wykonaniu Glittertind brzmi najlepiej z wszystkich wersji jakie słyszałem.
Wszystko daje nam ogólny posmak viking rockowy i tak też niekiedy jest klasyfikowany ten zespół, wśród takich zespołów jak Hel, Karolinerna czy Ultima Thule.
Dla mnie jednak Glittertind jest bardziej metalowy.
Ogólnie fajna rzecz i dla fanów takich rytmów rzecz warta obadania.

środa, 11 listopada 2009

Bathory - Under The Sign Of The Black Mark (1987)


Quorthon wraz ze swoim zespołem w dalszym ciągu szedł do przodu czego wynikiem była kolejna płyta zatytułowana "Under The Sign of the Black Mark".
Tutaj mamy do czynienia z muzyką podobną co na "powrocie", rozwinięciem pewnych patentów ale i też pojawiło się kilka zupełnie nowatorskich rozwiązań.
Było to oznaką, że zespół nie stał w miejscu a ciągle odkrywał nowe rejony w raczkującym już wtedy black metalu.
Tempo w niektórych kawałkach zostało zwolnione i postawiono bardziej na klimat.
Na ten przykład w wyśmienitym "Woman of Dark Desires" opowiadającym o najsławniejszej hrabini w metalu ;) lub w "Equimanthorn".
Nowatorskimi, bądź jak kto woli ciekawymi rozwiązaniami, o których wspomniałem wcześniej są cytat z marszu żałobnego naszego rodaka Chopina w "Call From The Grave" i pierwszy epicki, zwiastujący późniejsze oblicze zespołu "Enter The Eternal Fire".
Ta płyta podoba mi się już bardziej niż poprzednia i jej zasługi dla rozwoju gatunku również są niemałe.

Hexenhaus - Awakening (1991)


Następna płyta tego szwedzkiego zespołu ukazała się szybko, bo już rok po poprzedniej.
Jeśli chodzi o technikę muzyków i skomplikowanie kompozycji to jest to kolejny krok w przód.
Muzyka jest w bardzo podobnym klimacie do poprzedniczki lecz utwory wydają się być bardziej złożone, skomplikowane i ogólnie materiał jest trudniejszy w odbiorze.
Wokal poprawił się technicznie lecz maniera wokalisty nie należy niestety do moich ulubionych i to trochę mnie drażni. Mike Wead po raz kolejny pokazuje swój kunszt i jak to już bywało wcześniej album jest przepełniony solowymi partiami tegoż gitarzysty, najlepsza chyba jest w kawałku "Paradise of Pain".
Jeśli chodzi o najdłuższego na płycie "Necronomicon ex-Mortis" to akurat uważam ten utwór za udany w przeciwieństwie do kolosa z poprzedniej płyty.
W dodatku kawałek urozmaicają złowieszcze chóry.
Jest też średnio przekonywujący mnie utwór instrumentalny "Code 29" i zajebista, nowa wersja kawałka "Incubus" z debiutu.
Podsumowując płyta mniej mnie chwyciła za serducho niż 2 poprzednie ale i tak dobra robota.

Cain's Offering - Gather The Faithful (2009)


Po odejściu z Sonaty gitarzysta Jani Liimatainen miał problemy z prawem będące wynikiem olewacyjnego stosunku do służby wojskowej, lecz po uporaniu się z tymi problemami jak na rasowego muzyka przystało nie mógł powiesić gitary na kołku i jebnąć wszystkim w chuj.
Postanowił założyć projekty, jednym z nich prócz bardziej rockowego Dream Asylum jest właśnie Cain's Offering.
Tutaj mamy do czynienia z graniem z okolic starych dobrych płyt Sonaty w dodatku zespół ten współtworzą z nim były klawiszowiec Sonaty Mikko Harkin, który grał na "Silence", brat słynnego Pasi'ego Koskinena, basista Jukka Koskinen (Norther, Wintersun) i mniej znany perkusista Jani Hurula, który grał z Liimatainenem u boku Paula DiAnno na jego fińskiej trasie.
Aha byłbym zapomniał, że za wokale odpowiedzialny jest nikt inny jak znany ze Stratovariusa Timo Kotipelto. Niezbyt ucieszyła mnie ta ostatnia rewelacja ale ogólnie to nie ma co rwać włosów z głowy i ucinać jąder żyletką bo tutaj akurat Kotipelto śpiewa "pod" wokalistę Sonaty Tony'ego Kakko.
Poza tym wszystko tutaj brzmi jak Sonata Arctica z najlepszego okresu, teksty poruszają sprawy życiowe i relacje damsko-męskie, więc ten aspekt może niektórym przeszkadzać.
Mnie akurat odpowiada i ogólnie uważam to za bardzo dobry materiał.
Jedynie ostro mi przeszkadza utwór "Thorn In My Side", który brzmi jak.... Boomfunk MC.
A tak poza tym to do hajlajtów bym zaliczył "Dawn of Solace", "Into The Blue", "My Queen Of Winter" oraz "More Than Friends".
Doskwiera jeszcze brak naprawdę zajebistej ballady z gitarkami akustycznymi.
Lecz ogólnie nie jest źle i takie "Into The Blue" całkowicie to rekompensuje. Tak powinna grać Sonata Arctica.

Sonata Arctica - The Days Of Grays (2009)


Album "The Days of Grays" umocnił tylko moją opinie, że ten zespół się skończył na "Reckoning Night", a później to już definitywnie po odejściu Jani'ego Liimatainena.Gdy usłyszałem zajawkę nowej płyty a konkretnie singielek "Flag In The Ground" byłem z początku pod wrażeniem.
Niestety czar prysnął gdy się dowiedziałem, że tytułowy wałek to po prostu odgrzewany kotlet z czasów Tricky Means.
Potem gdy ukazała się płyta oczywiście posłuchałem i niestety zawiodłem się.
Na nic zdały się próby grania bardziej klimatycznego, ambitnego.
Na nic zdały się żeńskie wokale.
Po prostu dla mnie to nuuuuda i definitywny koniec tego zespołu.
Jeśli nie wróci Jani Liimatainen to niestety nie zanosi się na to abym odzyskał w nich wiarę.

Stratovarius - Polaris (2009)


Po rozmaitych zawirowaniach związanych ze statusem tego zespołu, składem i innymi czynnikami w końcu panowie poszli z Tolkkim na kompromis i założyciel zespołu postanowił im oddać prawo do nazwy zespołu a sam zajął się swoim projektem Revolution Renaissance.
W miejsce Tolkki'ego gitarzystą został młody i utalentowany Matias Kupiainen, również dla basisty Lauri'ego Porra jest to pierwsza płyta, w której nagrywaniu brał udział jeśli chodzi o jego występy w Stratovarius. Wielu ludzi, kręciło nosem, ja również należałem do tych malkontentów ponieważ jedynym w zasadzie czynnikiem jaki mnie ciągnął do tego zespołu był Timo Tolkki i jego styl.
Jeśli miałoby zabraknąć Tolkki'ego to nie powinni niczym mnie zaskoczyć.
Jak się stało? Ano poczekałem aż ukazała się ta płyta, sięgnąłem po nią i w zasadzie nie było zaskoczenia.
Można powiedzieć, że jest Tolkki ale go nie ma :D
Płyta brzmi bardzo klasycznie i słychać kto gra.
Głównym czynnikiem jest jak wiadomo charakterystyczny i niezbyt ciekawy wokal Kotipelto, materiał zagrany jest jak przystało na profesjonalistów, brzmienie również jest bardzo dobre lecz czegoś tutaj zabrakło, materiał jak dla mnie jest po prostu nudny i nijaki...
Melodie jakoś tak mnie nie zachwyciły, słuchając całości niejednokrotnie ziewałem, no niestety ale mnie ten ich nowy wypiek nie zachwycił, lecz jak wiadomo są ludzie, którzy poczuli świeżość, pewnego rodzaju nowatorstwo dla tego zespołu. Ja niestety tego nie dostrzegam.

Hypnosia - Extreme Hatred (2000)



Ten szwedzki thrashowy twór założony został w 1995 roku w Växjö i pozostawił po sobie jedynie 2 demówki, epkę i jeden jedyny pełnometrażowy album czyli nagrany w 2000 roku "Extreme Hatred".
Muzycznie jest to brutalny thrash metal z deathowymi naleciałościami.
Słuchając tejże płyty na myśl przychodzą takie nazwy jak stary Kreator, stara Sepultura, Razor czy Sadus. Myślę, że wpływy tych zespołów są najbardziej słyszalne na tej płycie.
Przyczepić się w zasadzie nie można do niczego.
Brzmienie ostre jak żyleta, zajebisty i niezwykle ważny w tego typu nawalance timing, wokal wrzaskliwy i ostry, przywołujący skojarzenia np z wokalem Ventora w niektórych numerach na wczesnych płytach Kreator, nie ma zmiłuj się.
Fani bezkompromisowego podejścia do thrash metalu będą usatysfakcjonowani.

poniedziałek, 2 listopada 2009

Heavy Load - Death or Glory (1982)


Po 4 latach od ciekawego debiutu, po ustabilizowaniu składu przyszła kolej na drugi album, zatytułowany tym razem "Death or Glory".
Słysząc pierwsze dźwięki już można zaobserwować sporą inspiracje nową falą brytyjskiego heavy metalu.
Początek płyty w postaci ultra killerskiego i chyba najbardziej rozpoznawanego utworu Heavy Load czyli "Heavy Metal Angels" i dwa kolejne numery mogłyby się spokojnie znaleźć na jakichś płytach zespołów z czasów wybuchu NWOBHM.
Oczywiście początek płyty jest bardzo dobry i słuchacz powoli zagłębia się w dalsze dźwięki nagrane na tym krążku.
Podczas piątego na płycie "The Guitar Is My Sword" pojawiają się pierwsze znamiona epickości znane nam dobrze z poprzedniej płyty.
Zaraz po nim mamy infantylny lecz sympatyczny "Take Me Away".
Jeśli chodzi o dalszą partie płyty to raz jest lepiej raz gorzej, warty odnotowania jeszcze jest "Trespasser" z nośnym refrenem.
Płyta udana i jest to jedna z ważniejszych rzeczy w szwedzkim heavy metalu.