niedziela, 14 marca 2010

Morgana Lefay - Sanctified (1995)



Dwa lata minęły od wydania poprzedniego albumu "The Secret Doctrine" i Morgana zaatakowała kolejnym zatytułowanym "Sanctified".
Brzmienie na tej płycie jest sterylne jak cholera, całość też jest nagrana bardzo technicznie ale co bardzo ważne nie pozbawione uczucia i charakterystycznego mrocznego klimatu.
Płyta pełna jest ciętych riffów, mrocznych zwolnień oraz przeplatana jest akustycznymi zagrywkami.
Całości dopełnia wokal Charlesa, który jest nadal w formie.
Do najciekawszych utworów zaliczam miażdżący walec "To Isengard" opowiadający wyprawę Entów do twierdzy Sarumana, najdłuższy na płycie "Sorrow Calls", najszybszy i rytmiczny "In Court Of The Crimson King" (nie, nie to nie cover King Crimson) oraz kojarzący się nieco z Metalliką "Where Insanity Rules".
Tematyka tolkienowska pojawia się również w zamykającym płytę "Gil-Galad (The Sanctified)", który to jest klimatyczną melorecytacją.
Po minucie ciszy mamy jajcarski jam ale to nic specjalnego.
Płyta przez wielu uważana za najlepszą pozycję w dyskografii Morgany.

czwartek, 11 marca 2010

Candlemass - Dactylis Glomerata (1998)


Po wydaniu krążka "Chapter VI" zespół poszedł w rozsypkę a głównodowodzący Leif Edling założył projekt Abstrakt Algebra gdzie towarzyszyli mu między innymi gitarzysta Mike Wead oraz wokalista Mats Levén.
Historia tego albumu jest właśnie powiązana z tym projektem ponieważ wieści gminne niosły, że to właśnie materiał, który się znalazł na "Dactylis Glomerata" miał być z początku materiałem na drugą płytę Abstrakt Algebra.
Tak się jednak nie stało ponieważ Leif nie dogadał się w tej kwestii z wytwórnią, która to ponoć nalegała by wydał ten stuff pod szyldem Candlemass.
Możliwe, że w ten oto sposób ukazała się nietypowa jak na dotychczasowy dorobek tego zespołu płyta. Zaśpiewał na niej całkiem nowy wokalista Bjorn Flodqvist a na gitarze zagrał znany tu i ówdzie Mike Amott. Muzyka odbiega od tego co było prezentowane na ostatniej, bardzo heavy metalowej jak na Candlemass płycie, a tym bardziej odbiega od wcześniejszych dokonań z Messiahem na pokładzie.
Pierwszy kawałek pokazuje nam bardziej stonerowe podejście do sprawy, potem jest już wolniej i bardziej monumentalnie lecz jak już wspomniałem nie ma powrotu do średniowiecznych i wolnych klimatów z ery Messiaha.
Brzmienie jest nowoczesne, pojawiają się klawisze (hammondy w "I Still See The Black"), pojawia się też elektronika.
Słychać mimo wszystko, że to Candlemass albo inaczej... że to Leif Edling przyłożył do tego rękę.
Nie sposób też odmówić tej płycie specyficznego klimatu.
Jednak ten eksperyment nie przypadł mi do gustu podobnie jak i niespecjalnie mnie ruszyła propozycja Abstrakt Algebra.

piątek, 5 marca 2010

Glittertind - Landkjenning (2009)


Trzecia płyta tego projektu Norwega Torbjorna Sandvika jest najbardziej jak dotychczas dojrzałą pozycją w jego twórczości pod tym szyldem.
Słychać to niemal pod każdym względem.
Począwszy od doskonałego i pełnego brzmienia, które zastąpiło bardziej rebelianckie i surowe, bardziej viking rockowe znane z dwóch poprzednich płyt.
Pojawiają się inne instrumenty niż tylko podstawowe rockowe instrumentarium czyli flety, skrzypce. Podejście do grania też się nieco zmieniło o czym świadczy chociażby utwór tytułowy rozpoczynający płytę, w którym słychać trochę odniesień do muzyki klasycznej co było raczej niespotykanym zabiegiem na wcześniejszych wydawnictwach Glittertind.
Wokal Torbjorna również się poprawił i znakomicie wypadł w bardzo dobrej balladzie "Går Min Eigen Veg".
Choć słuchając pierwszej połowy płyty można odnieść wrażenie, że Glittertind wyzbył się punkowych naleciałości na rzecz bardziej ambitnego grania, tak potem już przy okazji kawałka o znanej nam już nazwie "Glittertind" czy potem w "Jeg Snører Min Sekk" tego punka słychać już wyraźniej.
Ogólnie płyta wypadła bardzo spoko lecz brakuje mi tutaj jednak takich wystrzałowych i prostych w przekazie kawałków jak na poprzedniej płycie chociażby. Ale w każdym razie dobra robota.

czwartek, 4 marca 2010

Ensiferum - Victory Songs (2007)



"Victory Songs" jest trzecią płytą Ensiferum, pierwszą bez znakomitego kompozytora Jari'ego, który postanowił odejść z zespołu i poświęcić czas swojemu projektowi Wintersun.
Ta płyta jest także ostatnią na jakiej zagrała Meiju Enho grająca na klawiszach.
Zanim to nastąpiło powstała EPka "Dragonheads", która wprawdzie nie zwiastowała nic nowego i szczególnie różniącego się od tego co ten zespół prezentował wcześniej.
Pojawił się na niej nowy wokalista, znany z Norther Petri Lindroos.
Nowy wokalista zdziera japę znakomicie i myślę, że godnie zastępuje swojego poprzednika w tej kwestii. Nowa płyta zaś pokazuje, że odejście Jari'ego z kapeli dało o sobie znać.
Na nowej płycie już słychać nieco inne podejście do tematu, wszystko jest bardziej bombastyczne i monumentalne aniżeli bardziej spontaniczne i selektywne kompozycje na dwóch poprzednich krążkach.
Oczywiście słychać wyraźnie z kim mamy do czynienia, nadal jest harsh, nadal są epickie chóry i czyste zawodzenia, słychać także folkowe melodie i charakterystyczne dla nich zagrywki.
Od strony tekstowej także się nic nie zmieniło.
Jednak zaszły zmiany w podejściu do struktury o czym już wcześniej wspomniałem.
Kawałki wprawdzie nadal są chwytliwe ale nie mają tego pierdolnięcia co te z dwóch poprzednich krążków, brakuje im nieco tej spontaniczności i wariactwa, bardziej luźnego podejścia do tematu.
Ale mimo wszystko wyróżniłbym tutaj "Wanderer", tytułowy utwór oraz "Deathbringer From The Sky".
Dobra robota ale niestety jednak czegoś mi tu brakuje... Może Jari'ego?
Co do takich formalnych kwestii to okładka jak zwykle autorstwa mistrza Necrolorda i w nagraniach wzięli udział różni goście, podobnie jak to miało miejsce poprzednio.

Bathory - Destroyer of Worlds (2001)



Dziwna jest to płyta... Bardzo dziwna... Na "Destoyer of Worlds" Quorthon postanowił ponagrywać trochę materiału w stylu epickiego viking metalu, który można było znaleźć na poprzednim długograju "Blood on Ice" ale i też (a nawet więcej) materiału w stylistyce thrashowej (a może i nawet post thrashowej).
Zabieg to z jednej strony może i dobry bo strzelam, że miał na celu pogodzenie fanów, którzy się podzielili na kilka obozów ale z drugiej strony to chujowy.
Mnie się ta opcja absolutnie nie spodobała ponieważ gdy wczuwam się w klimat epickich utworów, myślami jestem w oddali, gdzieś na mroźnej północy, to zaraz zaczyna się np taki zjebany "Bleeding" i zostaję wybity z rytmu. Myślę sobie... "co jest kurwa?"!
Otóż jak już wcześniej wspominałem nie podoba mi się thrashowe oblicze Bathory.
Wokal w tych utworach zamieszczonych na "Destroyer of Worlds" jest zjebany i absolutnie odsiewający mnie jako słuchacza. Jedynie "Death From Above" jest do przyjęcia i fajny groove'ujący "Krom" ale kurwa ten wokal... Za to epickie kawałki choć jest ich mniej wypadają przyzwoicie a najlepszy z nich jest moim zdaniem "Pestilence".
Całe szczęście, że Quorthon się opamiętał i na następnych płytach nagrywał muzykę jaka mu wychodziła najlepiej czyli epicki viking metal.