środa, 29 listopada 2017

In Solitude - In Solitude (2008)


Kto mnie zna lub czyta czasem moje wypociny na tym blogu z pewnością wie,
że bardzo lubię Mercyful Fate i King Diamond Band.
Ponad dekadę temu czując wieczny głód muzyki szukałem zespołów grających w bardzo podobnej stylistyce do obu projektów.
Szukałem, szukałem i nie natrafiłem na nic ciekawego (może za słabo szukałem?).
W obecnych czasach kilka w miarę świeżych ekip natychmiast przychodzi mi na myśl.
Bez wahania mogę wskazać Attic, Them, Portrait, mający pewne naleciałości Ghost oraz In Solitude.
Tym razem wezmę na tapetę debiut tego ostatniego zespołu.
Pierwszy raz poznałem ten materiał w tym samym roku kiedy się ukazał, więc recenzja ta jest napisana z "lekkim" poślizgiem.
Gdy tylko przeczytałem zajawkę, że ten szwedzki zespół łupie klasyczny heavy metal na modłę Mercyful Fate czy Kinga Diamonda nie trzeba było mnie dłużej przekonywać.
Cieszyłem się bardzo, że znaleźli się młodzi, którzy zdecydowali się kroczyć ścieżką tych obu duńskich legend heavy metalu, których przyszłość była niezbyt pewna.
Ówczesny status Mercyful Fate oraz brak nowych utworów ze strony mistrza horror metalu nie napawały optymizmem.
Już od pierwszych taktów nie mamy wątpliwości jakimi zespołami inspirowali się muzycy z Uppsala.
Wokalista Pelle Ahman co prawda nie małpuje Kinga, jego wokale pozbawione są charakterystycznego falsetu lecz za to operuje bardzo podobną barwą do średnich rejestrów Duńczyka.
Płyta w całości brzmi jakby zaśpiewał ją King Diamond ale trzymający się bezpiecznych, średnich tonacji.
Riffy, melodie i motoryka kojarzą się prawie jednoznacznie z ich duńskimi mentorami.
Można natychmiast odnieść takie wrażenie gdy posłuchamy trzech pierwszych utworów "In the Darkness", "Witches Sabbath" (początkowy motyw powinien być bardzo znany miłośnikom solowego zespołu Kinga) lub "Kathedral".
Brzmienie jest świetnie ukręcone i tworzy odpowiednią atmosferę, słychać, że nad produkcją czuwał ktoś kto doskonale rozumie taką muzykę.
Bardzo podoba mi się również praca sekcji rytmicznej a w szczególności basu na tej płycie.
Reasumując płyta absolutnie nie wnosi niczego nowego ale myślę, że nie taki był zamiar.
Dla fanów Mercyful Fate, Kinga Diamonda czy Angel Witch rzecz obowiązkowa do obadania.

środa, 8 listopada 2017

Witchhammer - 1487 (1990)

Zespół Witchhammer, który mam zamiar dziś wam przybliżyć pochodzi z Norweskiej miejscowości Sarpsborg.
Jako, że na tym blogu postanowiłem się skupić na opisywaniu metalowych płyt ze Skandynawii, nikomu nie powinno przyjść do głowy żeby pomylić ich z thrashowym zespołem z Brazylii, bardziej chyba znanym w pewnych kręgach, posługującym się tą samą nazwą.
Dane mi było (całkiem niedawno zresztą) poznać jedynie ich debiutancki album zatytułowany "1487".
W internetach można znaleźć informację, że na tytuł albumu został wybrany taki rok, ponieważ w tymże roku został oficjalnie uznany przez Kościół Katolicki "Podręcznik Łowcy Wiedźm".
Zresztą fajnie to koresponduje z nazwą zespołu.
Pierwsze dźwięki jakie docierają do nas po wciśnięciu "Play", to zagrana na klawiszach tradycyjna skandynawska melodia ludowa, która klimatem kojarzy mi się trochę z popularnymi w tamtych stronach sportami zimowymi.
No cóż, takie mam skojarzenie.
Zaraz po intro atakuje nas speed metalowy utwór "Transylvania".
Jak to w speed metalu czasem bywa mamy szybko tnące gitary, pędzącą na złamanie karku perkusję i wysoki, wyjący wokal.
Wokal jest niestety najsłabszym ogniwem tego wydawnictwa, ale z drugiej strony do takiego grania pasuje i nie ma tutaj żadnych odstraszających czynników.
Oczywiście płyta jest zróżnicowana. Oprócz speedowej i momentami thrashowej nawałnicy pojawiają się także wolniejsze i średnie tempa, kojarzące się z Metallicą z czasów "Ride the Lightning" (np. w utworze "Burning Court").
Jednak najlepiej moim zdaniem zespół wychodzi właśnie w tych szybszych utworach, w szczególności w najbardziej chyba porywającym z całej płyty "Enola Gay" oraz kończącym płytę "Curiosity About Death" gdzie nasuwają się oczywiste skojarzenia z Blind Guardian z dwóch pierwszych płyt.
Cały materiał brzmi całkiem poprawnie i jest całkiem sprawnie odegrany.
Nie ma tutaj jakichś rażących wpadek czy niedociągnięć.
Jest średnio z tendencją zwyżkową, ponieważ są momenty poniewierające słuchacza, jak wspomniany już wcześniej "Enola Gay", ale też jest trochę mielizn.
Nazwy, które od razu przychodzą mi na myśl podczas słuchania tego materiału to niewątpliwie Blind Guardian, Risk, Pyracanda, Warrant (niemiecki rzecz jasna)...
Czyli stara niemiecka szkoła speed metalu.
Jak ktoś lubi takie granie i poszukuje ciekawych perełek, to powinien zapoznać się z tą płytą.
Inni mogą sobie spokojnie odpuścić i zapoznać się w pierwszej kolejności z wyżej wymienionymi niemieckimi kapelami.