sobota, 5 października 2019
Funeral Mist - Hekatomb (2018)
Pierwszą styczność z nazwą Funeral Mist miałem przy okazji, gdy świat obleciała wiadomość, że następcą nieodżałowanego Legiona w Marduk zostanie niejaki Mortuus.
Jak się okazało, ten cały Mortuus, to artysta znany także jako Arioch, tworzący pod szyldem Funeral Mist właśnie.
Podejrzewam, że ze względu na aktywność w Marduk, jego drugi zespół został odłożony na drugi tor, przez co płyty, ciekawe skądinąd, ukazywały się straszliwie rzadko.
O ile odstęp między "Salvation" a "Marantha", to "tylko" 6 lat, tak na kolejny krążek, omawiany w niniejszym wpisie "Hekatomb", przyszło fanom czekać aż 9 lat!
Czy większe zaangażowanie Mortuusa vel. Ariocha w Marduk wpłynęło na jakość muzyczną krążków Funeral Mist? Najlepiej przekonać się samemu.
Niedawno, zupełnie przypadkowo natrafiłem na zeszłoroczny "Hekatomb" i płyta wzięła mnie już od pierwszego przesłuchania.
Z początku może się wydawać mocno niespójna, ponieważ można odnieść wrażenie, że każdy kawałek jest w nieco innym klimacie. Każdy ma w sobie jakiś charakterystyczny motyw, który odróżnia go od reszty. Przeważnie są to jakieś dziwne dźwiękowe ozdobniki.
Przykładowo chorały mnichów, ambientowe "krople wody", rytualne zaśpiewy czy wrzask rozwydrzonego dziecka.
Już pierwszy utwór może zdenerwować słuchacza, z powodu niezbyt pasujących do siebie zmian tempa. Powolne podciągnięcia na gitarze, przeplatane mardukową napierdalanką i średnimi tempami z palm mutingiem, gdzieś tak w połowie.
Mi jednak ten utwór przypadł do gustu i nadaje się świetnie na rozpoczęcie.
Ogólnie to formuła z grubsza jest taka, że utwory wolniejsze lub rozbudowane rytmicznie, przeplatają się z tymi szybszymi i brutalniejszymi.
Z szybszych strzałów, na plus zaliczył bym, posiadające ciekawe riffy i rozwiązania melodyczne "Shedding Skin" oraz "Hosanna". Jeśli chodzi o utwory bardziej klimatyczne, to fajne są "Cockatrice" ze wspomnianymi ambientowymi dźwiękami oraz mój faworyt na płycie "Metamorphosis", ozdobiony chorałami mnichów.
Całość w klamrę spina szybki i konkretny "Pallor Mortis" z niepokojącymi lamentami dziecka.
Moim zdaniem siłą tego albumu jest właśnie jego niespójność, a może raczej zróżnicowanie.
Choć pierwotnie można odnieść wrażenie, że całość kupy się nie trzyma, to jednak słucha się tej płyty fajnie i można odnaleźć na niej wiele różnych ciekawych smaczków.
środa, 2 października 2019
Ereb Altor - By Honour (2008)
Ten debiutancki album projektu muzyków związanych z doom metalowym zespołem Isole, wywołał niemałe poruszenie w środowisku muzycznym.
Gdy tylko się ukazał, coraz więcej ludzi wpadało w zachwyt i zaczęto go polecać tu i ówdzie.
Był to rok 2008 i wówczas byłem bardzo aktywny w przeglądaniu różnych nowości ze sceny skandynawskiej, z naciskiem na szwedzką właśnie.
Zatem bez większych poszukiwań i trudności, zapoznałem się z twórczością doom/viking metalowego Ereb Altor.
Już sama etykieta stylu muzycznego, przypiętego do nowego projektu muzyków Isole mogła zaciekawić.
Zważając na fakt, w jakiej stylistyce obracają się muzycy w macierzystej formacji, można było się tego spodziewać, że mogą pojawić się wpływy muzyki doom metalowej.
Dodajmy do tego viking metal, ten silnie inspirowany twórczością Bathory z płyt "Blood on Ice" czy obu części "Nordland" i wynik takiej mieszanki, zakładając, że zostanie umiejętnie skomponowany, nie może dać kiepskiego rezultatu i będzie co najmniej interesujący.
Tak się akurat złożyło, że Ereb Altor na swoim debiucie idealnie potrafił połączyć inspiracje epickim viking metalem w stylu Quorthona z naleciałościami doom metalowymi, przez co płyta brzmi świeżo, jest niezwykle klimatyczna i zachęca do niejednego odsłuchu.
Brzmienie jest surowe, głębokie niczym skandynawski las lub norweski fjord, wokale są inspirowane Quorthonem z epickiego okresu, często pojawiają się męskie chóry, tak charakterystyczne przecież dla viking metalu.
Ucztę muzyczną rozpoczyna preludium w postaci utworu "Perennial" zagranego na pianinie.
Po nim rozbrzmiewają gitary akustyczne, czyli wstęp do kolejnego utworu "Awakening", po którym już mniej więcej wiadomo z jaką muzyką będziemy mieć do czynienia.
Nad całością unosi się posępny, mroźny klimat północy, płyta jest bardzo spójna i można się przy niej idealnie odprężyć po ciężkim dniu.
Oprócz wyraźnych wpływów Bathory, w utworze "Dark Nymph" można dostrzec inspiracje starym Amorphis, tym z okresu "Tales from the Thousand Lakes".
Utwory są przeważnie długie, oprócz otwierającego płytę "Perennial", nie trwają krócej niż 7 minut,
ale absolutnie nie dłużą się w nieskończoność.
Moim bezdyskusyjnym faworytem jest utwór tytułowy "By Honour".
Jest to najlepszy i najbardziej reprezentatywny dla tej płyty kawałek.
Szkoda, że w późniejszym etapie twórczości, Ereb Altor skręcił mocno w stronę pagan/black metalu, bo ich debiut był wprost niesamowity i powinni się trzymać tej stylistyki, niż podążać w bardziej oklepane klimaty.
Ale z drugiej strony, nagrywając kolejne płyty w stylistyce z debiutu, można by było szybko zjeść własny ogon...
wtorek, 20 sierpnia 2019
Mannhai - Hellroad Caravan (2006)
Pasi'ego Koskinena pewnie większość kojarzy z Amorphis, Shape of Despair i jego własnego projektu Ajattara.
Wokalista ten zaśpiewał także na jednym z albumów stonerowego zespołu, w którym udzielał się także inny muzyk Amorphis basista Olli-Pekka Laine. Muzyka jaką gra Mannhai nie jest niczym odkrywczym, lecz mimo tego lubię często wracać do tego albumu.
Materiał ten wreszcie, w porównaniu do poprzednich płyt został opatrzony pasującym do tego rodzaju muzy brzmieniem.
Koskinen nie udaje tutaj nikogo i śpiewa w swoim stylu, co jest moim zdaniem ogromnym plusem, ponieważ jego głos także jak się okazało odnajduje się doskonale w stonerowej stylistyce.
Co prawda śpiewa w odpowiedniej dla gatunku manierze, ale w swoim stylu.
Muzycznie jest to totalny, metalizujący stoner rock gdzie możemy znaleźć inspiracje najważniejszymi zespołami tego podgatunku. Fajnie, że oprócz odpowiednio dociążonego brzmienia, zadbano o fajną rytmikę i bluesowy feeling, przez co materiał nie jest ciężki i toporny, ani zbyt lekki, suchy i bzyczący, jak niektóre produkcje.
Najlepsze kawałki znajdują się na początku płyty, ponieważ już na samym otwarciu mamy szybki, nadający się świetnie do skateboardingu "Shellshock". Zaraz po nim słyszymy bardzo rozpoznawalny riff (jakaś piąta woda po kisielu drugiego riffu w sabbathowskim "Hole In The Sky"), wykorzystany w najlepszym na płycie, bujającym "Fuzzmaster".
Do trzeciego kawałka "Spaceball" został nakręcony psychodeliczny teledysk, a czwarty "Dambuster" to nic innego jak mocno zalatujący klimatem Amorphis walec.
Z kolei umieszczony na płycie Amorphis "Far From The Sun" utwór "Killing Goodness" mógłby zamienić się miejscem z "Dambuster" z uwagi na stonerowy klimat.
Potem na płycie ciśnienie już spada i poza fajnym "Mojo Runner" nie dzieje się w zasadzie nic szczególnego. Nie przeszkadza to absolutnie w tym, żeby podczas słuchania tego materiału być zadowolonym i odprężonym. Album bez zgrzytu przelatuje od początku do końca.
Polecam szczególnie miłosnikom stonera oraz fanom Amorphis z ciekawości.
Subskrybuj:
Posty (Atom)