środa, 23 września 2009

In Flames - The Jester Race (1996)


Następnym po "Lunar Strain" w kolejności albumem jest "The Jester Race" wydany w 1996 roku.
Jest to album w pewnym sensie przełomowy w karierze Szwedów (chociaż bardziej była przełomowa EP-ka "Subterranean").
Różniący się nieco stylistycznie od debiutu, z większą dawką melodii ale nie pozbawiony jednocześnie agresji.
Skład zespołu ustabilizował się na jakiś czas do składu dołączyli Glenn Ljungstrom, Bjorn Gelotte i co ciekawe Anders Friden, były wokalista Dark Tranquillity a na wakat na stanowisku krzykacza w tym zespole wskoczył Mikael Stanne, czyli nastapiła taka mała przyjacielska wymiana między zespołami.
Warto też dodać, że współautorem tekstów jest gitarmen Dark Tranquillity Niclas Sundin.
Nowy album rozpoczyna utwór "Moonshield" zaczynający się od gry gitary akustycznej co akurat w przypadku In Flames nie jest żadną nowością bo na debiucie gitary akustyczne pojawiały się w kilku momentach.
Warto dodać, że jest to jeden z najlepszych utworów In Flames w ogóle.
Po nim następuje pierwszy z dwóch instrumentalnych kawałków czyli "The Jester's Dance" a zaraz po nim doskonały dynamiczny i melodyjny utwór "Artifacts of a Black Rain".
Następny w kolejności jest rozpędzony "Graveland", który bardzo mi się podoba, głównie ze względu na riffy i szybką perkusję.
Po nim rozbudowany "Lord Hypnos", który również zalicza się do jaśniejszych punktów albumu.
Następnym utworem jest "Dead Eternity", mocny ale zarazem nieco depresyjny kawałek z gościnnym udziałem Oscara Dronjaka na wokalu, który już udzielał się na poprzedniej płycie.
Po nim nadchodzi czas na utwór tytułowy a zaraz po nim świetny "December Flower".
Przyszła kolej na następny z dwóch instrumentalnych kawałków czyli "Wayfearer", który nie wiem czy nie jest najlepszym instrumentalem w całej karierze In Flames obok świetnego bonusu do "Colony" czyli "Man Made God".
Ostatnim utworem na albumie jest utrzymany w klimacie "Lunar Strain" "Dead God In Me", spokojnie mógłby się znaleźć na poprzedniej płycie.
Podsumowując chciałbym powiedzieć, że na "Jester Race" widać, że panowie z In Flames nie zamierzają stać w miejscu i do końca życia grać tą sama muzykę, widać wyraźnie chęć rozwoju.
Lecz widać, że to dopiero początek i po późniejszych albumach widać dopiero ewidentnie tą ewolucje, dla jednych w dobrym kierunku dla innych w kiepskim.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz