Płyta o wdzięcznej nazwie "Death" jest trzecią z kolei szwedzkich heavy metalowców z zespołu RAM.
Jak wielokrotnie powtarzano, trzeci album jest bardzo ważny w karierze każdego zespołu.
Jak jest tym razem?
W moich opisach wcześniejszych płyt tego zespołu, niejednokrotnie wspominałem o inspiracjach klasycznym heavy metalem, w szczególności twórczością Judas Priest, lecz zaznaczałem iż RAM nie jest w żadnym wypadku ich kopią jak np. amerykański christian metalowy Saint lub "mocno inspirujący" się Judasami zespół Malice.
W tym zespole, w odróżnieniu od masy kapel nowej fali old schoolowego heavy metalu imponowało mi przybrudzone brzmienie i brak nadmiernej wesołkowatości lub zbyt częstego maidenowania do porzygu.
Jest w tym swoisty klimat i pomysł na granie.
Problem tego zespołu to niestety brak konkretnych hitów, które można by zapętlać, przez co ich muzyka jest solidna lecz poza tą solidność się raczej nie wybija.
Drugą sprawą jest wokalista, który jednak śpiewakiem wysokiej klasy nie jest i choć próbuje śpiewać manierą Roba Halforda, to niestety momentami brzmi karykaturalnie.
W mocniejszych momentach sprawdza się nawet nieźle, lecz gdy przychodzi zaśpiewać spokojniejsze wersy to różnie to wychodzi.
Tutaj brzmienie instrumentów jest wyraźniejsze niż na poprzednich wydawnictwach.
W dalszym ciągu jest to ostre, lekko przybrudzone brzmienie kojarzące się z latami 80-tymi.
Nie ma mowy o żadnym plastiku, który mimo usilnych starań niejednego zespołu grającego old schoolowy metal psuje cały efekt.
Coś na temat samych kompozycji?
Płytę otwiera elektroniczne intro, nie robiące na mnie niestety żadnego wrażenia - ot sobie jest.
Zaraz po nim zaczyna się typowy już dla RAM utwór.
Takie "I Am the End" ("Dissident Aggressor" wannabe) oraz "Release Me" mogłyby się spokojnie znaleźć na którejś płycie Metalowych Bogów.
"Frozen" to przykład walcowatego grania kojarzącego się z Black Sabbath z ery Dio.
Ciekawy jest jeszcze najszybszy na płycie utwór "Under The Scythe" i to moim zdaniem wychodzi im najlepiej, powinni iść w tym kierunku.
Może nie żeby od razu grać speed metal, ale więcej utworów w szybkim tempie by im się zdecydowanie przydało aby ożywić atmosferę.
Podobnie jest z szybszym "Flame of the Tyrants".
Dużym plusem tego wydawnictwa są bardzo fajnie zagrane solówki na modłę duetu K.K. Downing / Glenn Tipton.
Podsumowując jest to lepsze wydawnictwo niż "Lightbringer" i postawiłbym je na równi z debiutem, ale z racji tego, że jestem ogromnym fanem Judas Priest to moja ocena tego wydawnictwa podskoczyła o punkt w górę.
Płyta z kapciów mnie nie wyrwała ale słuchało się całkiem spoko.
Dla tych, którym twórczość Judas Priest jest obojętna (są tacy?) pragnę zaznaczyć po raz kolejny, że RAM nie jest ich żadną kopią i warto sięgnąć po ich muzykę chociażby z czystej ciekawości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz