poniedziałek, 12 października 2009

King Diamond - Fatal Portrait (1986)


Wkrótce po wydaniu znakomitego "Don't Break The Oath" duński zespół Mercyful Fate wyzionął ducha.
Był to jak się domyślam dosyć mocny cios dla fanów i ogólnie ludzi zafascynowanych twórczością tego niezwykłego zespołu.
Jednak byli muzycy tego zespołu Michael Denner, Timi Hansen i charyzmatyczny wokalista King Diamond nie przestali grać.
Wokalista wpadł na pomysł by stworzyć coś nowego i tak oto powstał King Diamond Band, lub jak kto woli solowy zespół Kinga Diamonda.
Dobrani zostali brakujący muzycy, zanim ukazała się debiutancka płyta ukazało się demo i single aż w końcu w 1986 roku wyszedł wspomniany już album zatytułowany "Fatal Portrait".
Można się było spodziewać, że muzycy związani wcześniej z MF będą chcieli stworzyć coś na kształt poprzedniej kapeli, czy też coś co miało być jakby kontynuacją muzyczną.
Nie do końca tak się stało.
Muzyka KD jest prostsza w przekazie, nie ma tylu złożonych motywów i zmian tempa co w macierzystej kapeli. Częściej pojawia się też śpiew falsetem.
Kolejną nowością jest fakt, że kilka pierwszych utworów na płycie są powiązane ze sobą tekstowo, co na późniejszych płytach staje się już normą jeśli chodzi o twórczość solowego Kinga.
Sam materiał choć mniej skomplikowany i bardziej bezpośredni niż w Mercyful Fate jest bardzo dobry, choć sam nie czaje do końca podniecania się tym albumem.
Jest dobrze, nawet bardzo ale później jest znacznie lepiej, choćby na takim "Abigail", który jest następnym krążkiem w dyskografii Diamentowego Króla.
Nowi muzycy Andy LaRoque i Mikkey Dee to jak wiadomo klasa światowa i choć na tym albumie jeszcze tego tak do końca nie słychać to i tak wiadomo, że w przyszłości z tej mąki będzie chleb.
Zresztą byli muzycy MF byle kogo by do składu nie wzięli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz