czwartek, 30 maja 2019

Infestdead - Hellfuck (1997)


infestdead hellfuck

W jednym z wywiadów Dan Swanö powiedział, że granie death metalu to dla niego "piece of cake".
Zatem zapewne żadnego problemu nie stanowiło dla niego nagranie materiału stricte kojarzącego się z Deicide. W dodatku nagrał go z wieloletnim kompanem, z którym współtworzył kultowy zespół Edge of Sanity czyli Andreasem Axelssonem. Po dobrze przyjętej EP-ce "Killing Christ", Panowie Dan i Dread postanowili pójść za ciosem i nagrać pełny album.
Utwory są krótkie, bo w każdym z nich zmieścili się w dwóch minutach, ale długość kawałków jest zdecydowanie wystarczająca. Postanowiono na szybkie, konkretne strzały, utrzymane w stylistyce jaką parał się w najlepszych latach wspomniany Deicide. Dodatkowo całość okraszona jest brzmieniem, które przywodzi na myśl materiały powstałe w studio Morrisound w Tampie na Florydzie. Żeby było mało, to teksty są bluźniercze i obrazoburcze, zupełnie jak te, których autorem jest Glenn Benton. Często pojawiają się nakładane na siebie wokale, niski growl oraz charczący skrzekliwy, zupełnie jak w... wiadomo jakim zespole.
Utwory są chwytliwe i zostają w czachownicy od razu po pierwszym przesłuchaniu, ale absolutnie nie ma co mówić o żadnym pójściu na łatwiznę czy kompromis.
Nic z tych rzeczy. Po prostu są to bardzo dobre, konkretne w przekazie kawałki.
W projekcie Infestdead muzycy Edge of Sanity udowodnili, że czysto florydzka stylistyka także nie jest im obca i że czują taką muzykę doskonale.
Co najważniejsze potrafią ją dobrze skomponować i zagrać bez cienia parodii.
Fanów twórczości Dana Swanö nakłaniać do zapoznania się z tym matexem nie będę, bo na pewno go znają (chyba, że nie chce im się przekopywać przez stertę muzyki, którą współtworzył ten zasłużony muzyk). Anyway, Infestdead jest przykładem na to, że Szwedzi też umieją we florydzki death metal.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz