niedziela, 25 listopada 2018

Immortal - Northern Chaos Gods (2018)


Immortal to dla mnie pod pewnymi względami taki black metalowy Manowar. Od pewnego czasu z płyty na płytę tematyka tekstów jest ta sama. Pal licho jakiś koncept, po prostu pojawiają się nawet te same wyrazy. W kółko mrozy, śnieg, północ, góry i te sprawy. Muzyka jakoś strasznie się nie zmienia, raz jest lepiej, innym razem gorzej. Do tego wiadomo jaki goście mieli image i jakim śmiesznym ponurakiem jest Abbath.
 Po przerwie od grania pod tym szyldem po płycie "Sons of Northern Darkness", powrócili albumem "All Shall Fall", który mnie nie zachwycił.
Po powrocie do grania oprócz nagrania rzeczonej płyty zespół grał koncerty i był gościem na różnych festiwalach.
Wszystko fajnie ale lata mijały i nowy materiał się nie ukazywał. W zespole w końcu zaczęła się psuć atmosfera i jeden z współzałożycieli odszedł, był nim właśnie Abbath.
W dodatku stracił prawa do używania nazwy zespołu na rzecz innego współzałożyciela Demonaza. 
Dla niektórych był to koniec, bo przecież to Abbath był najbardziej charakterystycznym członkiem kapeli, dodatkowo charyzmatycznym wokalistą.
Przyszłość zespołu prowadzonego przez Demonaza, który miał przecież długą przerwę w graniu spowodowaną kontuzją ręki, piszącego dla zespołu w tym czasie teksty i zajmującego się managementem, była niepewna.
Wszystkie wątpliwości zostały rozwiane w momencie ukazania płyty "Northern Chaos Gods", z Demonazem jako kompozytorem, gitarzystą i... wokalistą.
Na perkusji zasiadł stary dobry znajomy Horgh.
Jak wokalnie sobie radzi Demonaz? Wcale nie gorzej niż Abbath! Ja przynajmniej nie czuje się jakoś strasznie rozczarowany odejściem Abbatha, bo Demonaz drze się w podobnej manierze, z charakterystycznym zacięciem.
Muzyka ma porządnego kopa, jest klimatyczna i chwytliwa. Już po pierwszym odsłuchu w pamięci zostaje kilka numerów.
Jest to stary dobry Immortal z czasów od "Blizzard Beasts" po "Sons of Northern Darkness".
Wszystkie patenty z tamtych płyt zostały odświeżone (odśnieżone?) i podane w postaci całkiem nowych utworów.
Do moich zdecydowanych faworytów należą tytułowy utwór, zapodany na samym początku tracklisty, "Where Mountains Rise" i zamykający płytę, najdłuższy epicki numer "Mighty Ravendark".
Demonaz i Horgh udowodnili, że bez Abbatha sobie poradzą i potrafią nagrać album, nie odbiegający ani poziomem ani klimatem od poprzednich wydawnictw zespołu.
W dodatku jest to lepszy materiał od poprzedniego "All Shall Fall".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz