sobota, 8 grudnia 2018

Tantara - Sum of Forces (2018)



Poprzednia płyta Norwegów "Based On Evil" zrobiła na mnie niemałe wrażenie z prostego powodu.
Był to świetnie zagrany thrash i to w takim stylu jaki lubię najbardziej.
Kibicowałem więc od tamtej pory temu zespołowi i z niecierpliwością oczekiwałem premiery kolejnego krążka. W końcu w 2018 roku pojawił się kolejny długograj, tym razem zatytułowany "Sum of Forces".
Jak usłyszałem utwór "Punish the Punisher", który został wypuszczony jako "pilot" przed wydaniem nowej płyty, byłem lekko rozczarowany.
Niby to ta sama Tantara, początkowy riff bardzo exodusowy, potem mamy sporo starej Metalliki... tylko wokalista śpiewa w tym utworze nieco inaczej niż na poprzednim wydawnictwie.  Próbuje wjeżdżać w falsety i to wyszło cienko moim zdaniem.
Ja wiem, że wokal akurat nie jest i nie był najmocniejszym ogniwem Tantara, raczej stawiałbym na gitary, ale tutaj z względnie znośnego stał się irytujący.
Kawałek sam w sobie akurat był spoko.
Gdy ukazał się w całości nowy materiał liczyłem na rozwinięcie patentów z debiutu, długich i epickich thrashowych numerów, jakie grywało się na przełomie lat 80/90 lub też do kilku lat po przełomowym 1990 roku. Utworów nie pozbawionych speeda i pazura, ale i też bogatych w różne ciekawe motywy (piękne melodie i gitary akustyczne - jako przeciwwaga do ciężaru i szarpanych riffów) jak np. fenomenalny "Prejudice of Violence" z debiutu.
Przyznam szczerze, że po pierwszym odsłuchu niewiele zostało mi w głowie i miałem wrażenie, że płyta za szybko przeleciała i nie zdążyłem się obejrzeć a już był koniec.
Debiut trwał ponad godzinę a same utwory w większości przekraczały 6 minut i absolutnie nie dało się odczuć przez to znużenia. Zupełnie jak na klasycznych płytach Metalliki czy na "Victims of Deception" Heathen dla przykładu.
Tutaj płyta jest niewątpliwie krótsza (ba nawet o połowę krótsza!) i nie jest to jakaś ujma, bo nie długość a poziom muzyczny jest najważniejszy. To jak z tym poziomem?
Kuźwa jest nieźle, ale poprzeczka po debiucie została wysoko zawieszona i Norwescy thrasherzy nie przeskoczyli jej na drugiej płycie.
Mam wrażenie, że poszli tutaj trochę inną drogą i uznali, że nie będą chcieli zanudzać słuchacza nagrywając znowu kawałki po 7 czy 9 minut i postanowili nieco ograniczyć bogactwo przekazu.
Nadal sporo w tym wszystkim starej Metalliki, do której muzycy Tantara zawsze mieli słabość, sporo jest ciekawych gitarowych smaczków, bardzo dobre solówki. Absolutnie nie ma oznak wypalenia czy znacznego uproszczenia.
Wydaje mi się, że celem było nagranie krótszych, bardziej chwytliwych kawałków, zrobić krok w trochę innym kierunku. Nie chciano powielać patentów z debiutu, które mogłyby faktycznie odbić się niektórym słuchaczom.
Na pochwałę zasługuje dość fajne, ciepłe brzmienie i fajnie plumkający w tle basik, który jest bardziej wyeksponowany niż na debiucie.
Oprócz standardowych utworów w średnim tempie z przyspieszeniami na sam koniec zostawiono słuchaczom utwór instrumentalny "White Noise", trwający... ponad 10 minut.
Jest to coś nowego i stanowi pewnego rodzaju przełożenie sił. Wcześniej były długie utwory, bogate w partie instrumentalne, zaś tym razem postanowiono umieścić utwór w całości instrumentalny kosztem skrócenia formuły reszty utworów.
Summa summarum wydaje mi się, że Norwegowie wyszli z tego obronną ręką ponieważ nagranie drugiej takiej samej płyty jak debiut nie każdemu mogłoby przypaść do gustu.
Drastyczna zmiana stylu także byłaby nie do zaakceptowania, a tak to udało się zachować charakter ale podejść do sprawy nieco w inny sposób i wyszło też fajnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz